Konferencja bliskowschodnia w Warszawie (13–14 lutego) miała uczynić z Polski gracza liczącego się w regionie. W tle pojawiły się też oczywiście nadzieje na zacieśnienie sojuszu z USA, inicjatorem wydarzenia. Ale jest już jasne, że służy ono przede wszystkim wywarciu nacisku na kraje, które nie dołączyły do amerykańskich sankcji na Iran.
W efekcie spotkanie to staje się platformą wspierającą narrację Donalda Trumpa i premiera Izraela Benjamina Netanjahu, uznawaną w Europie i na Bliskim Wschodzie za skrajną i niekonstruktywną.
Czytaj także: Dyplomatyczna kumulacja – już w tym tygodniu
Wielcy nieobecni i obecni
Warszawskie wydarzenie bojkotuje duża część społeczności międzynarodowej, w tym stali członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ, Rosja i Chiny. Nie pojawią się delegacje z Turcji, Libanu i Autonomii Palestyńskiej, czyli poza Iranem – który nie został zaproszony – najważniejsi gracze na Bliskim Wschodzie. Reprezentacje z UE będą w dużej mierze z niskiego szczebla. Nie przyjedzie szefowa dyplomacji unijnej Federica Mogherini. Francję będzie reprezentował dyrektor departamentu, a Niemcy – wiceminister.
Konferencję zdominuje silna delegacja amerykańska pod przewodem wiceprezydenta Mike′a Pence′a, sekretarza stanu Mike′a Pompeo i zięcia Trumpa Jareda Kushnera. Silna będzie też reprezentacja Izraela, a premier Netanjahu zapowiada ważne (zapewne jastrzębie) przemówienie. Delegacje wyższego szczebla przyjadą z Wielkiej Brytanii i państw środkowoeuropejskich, skuszonych szansą na spotkanie z Mikiem Pence′em.
Polska podwykonawcą USA
Polska nie jawi się jako współinicjator wydarzenia, który może zaistnieć w regionie i posłużyć jako platforma porozumienia. W oczach świata jest raczej podwykonawcą USA i mało znaczącą stroną konfliktu. Zdecydował o tym m.in. sam komunikat o konferencji.
Przypomnijmy: 11 stycznia Mike Pompeo poinformował opinię publiczną, za pośrednictwem Fox News, że Warszawa będzie gospodarzem szczytu bliskowschodniego. Polskiej stolicy nie pozostało nic innego, jak tylko potwierdzić te doniesienia, co MSZ grzecznie dzień później uczynił. Konferencję od razu upolityczniono – chodzi o zdyscyplinowanie Iranu. Unia Europejska nie przyłączyła się do nowych sankcji USA i pozostaje stroną porozumienia nuklearnego z Teheranem. Tymczasem do Warszawy został zaproszony też Izrael, który – jak wiadomo – lobbował w Waszyngtonie na rzecz zerwania porozumienia.
Czytaj także: Szamotanina Trumpa w polityce wobec Iranu
Oburzenie Teheranu
Warszawa była ewidentnie zaskoczona i nie jest przygotowana, by stanąć w pierwszej linii frontu w przepychance wokół Iranu. Teheran się oburzył. Minister spraw zagranicznych Dżamal Zarif zaprotestował na Twitterze przeciw organizacji „antyirańskiego cyrku” przez Polskę. Przypomniał, że Iran okazał nam wsparcie w czasie II wojny światowej, przyjmując armię Andersa i tysiące uchodźców.
Warto wspomnieć, że relacje Warszawy z Teheranem poprawiły się od wizyty ministra Sikorskiego w tym kraju w 2013 r. Od tej pory handel między nami wzrósł sześciokrotnie. Inwestycjami w Iranie były zainteresowane PGNiG, który podpisał umowę o współpracy ze swoim irańskim odpowiednikiem, i Orlen, który zakontraktował dostawę ropy w 2018 r. Iran miał też dostarczać skroplony gaz do terminalu LNG Świnoujście. I o tych planach należy dziś zapomnieć, co zresztą Teheran potwierdził.
Konsekwencje dla Warszawy
Konferencja będzie dużym wydarzeniem międzynarodowym i ugruntuje wizerunek Polski w środowisku dyplomatycznym. Inaczej będzie jednak postrzegana w Europie, inaczej w USA.
Po pierwsze, co czym była mowa wyżej, promując amerykańsko-izraelską wizję, stajemy się stroną konfliktu. Po drugie, nie jesteśmy inicjatorami tego wydarzenia – więc może i wybieramy stronę, ale mało się liczymy. Wychodzi na to, że Polska jest koniem trojańskim Ameryki, i to od czasów wojny w Iraku. Dochodzi do tego nielojalność wobec UE. Bo oto Warszawa najpierw godzi się na utrzymanie porozumienia nuklearnego z Iranem, a następnie jest gospodarzem konferencji, której główny cel jest odwrotny – wystąpić z porozumienia i ukarać Teheran.
Szef MSZ Jacek Czaputowicz daje do zrozumienia, że w zamian za przysługę wyświadczoną USA otrzymamy osławiony Fort Trump. Waszyngton faktycznie będzie miał powody do wdzięczności. Możemy się spodziewać, ze departament stanu spojrzy łaskawszym okiem na opcję zwiększenia obecności wojsk USA w Polsce. Ale o tym decyduje akurat departament obrony, który takich planów stanowczo nie ma.
Podsumowując: jedynym widocznym „zyskiem” z konferencji w Warszawie będzie utożsamianie Polski z osią USA–Izrael, ale nie w charakterze akcjonariusza, tylko podwykonawcy. Nasze relacje z Unią Europejską raczej jednak na tym ucierpią.
Czytaj także: Co się uda osiągnąć (a czego nie) na konferencji bliskowschodniej w Warszawie