Przedwyborcza debata między Petrem Poroszenką i Wołodymyrem Zełenskim od początku budziła emocje i zapowiadała się niczym pojedynek piłkarski. Tym bardziej że jako miejsce spotkania wybrano Stadion Olimpijski w Kijowie. Nawet poważne portale pytały w nagłówkach: kto kogo?
Czytaj także: Petro Poroszenko walczy o przetrwanie
Poroszenko debatował sam ze sobą
W pierwszym terminie, przed tygodniem, nie stawił się na miejscu spotkania Zełenski, mimo że to on zapraszał na boisko. Poroszenko odbył więc debatę sam ze sobą, wykorzystując czas na przedwyborczy wiec. Na stadionie pojawiły się tłumy jego zwolenników i można powiedzieć, że był to sukces.
Ale sondaże nie zareagowały na to, co się wydarzyło. Nadal dawały zwycięstwo Zełenskimu. Zwycięstwo to za małe słowo. Według sondaży Zełenski znokautuje Poroszenkę, zmiażdży, zgniecie. Ostatnie badanie, sprzed dwóch dni, daje komikowi ponad 50 proc. poparcia w drugiej turze. A Poroszence nie więcej niż 19 z kawałkiem. Klęska Poroszenki będzie aż tak dotkliwa?
Oczekiwania przed drugą debatą
Oczekiwanie na kolejną, piątkową debatę, tę przewidzianą w ordynacji wyborczej i odbywaną przed ciszą i niedzielą wyborczą, było ogromne. Zmobilizowano 10 tys. policjantów, ulicami Kijowa maszerowały pochody z flagami. Na miejsce spotkania wybrano ponownie Stadion Olimpijski, co jest zupełnym novum, bo takie debaty odbywały się dotychczas w studiach telewizyjnych. I prawdę mówiąc, trudno zrozumieć intencje, bo stadion z samego swego przeznaczenia do tak poważnych debat się nie nadaje.