Gdyby wenezuelskie wydarzenia z ostatnich kilku dni opisać za pomocą terminologii sportowej, właściwy byłby bokserski remis ze wskazaniem na socjalistyczny rząd. Albo mecz piłkarski, w którym mniej doświadczona, choć pełna werwy drużyna opozycyjna rzuciła się do ataku od pierwszych minut, ale szybko opadła z sił. Kiedy 30 kwietnia nad ranem samozwańczy prezydent Juan Guaidó pojawił się w stołecznej bazie wojsk lotniczych La Carlota, ogłaszając koniec boliwariańskiej rewolucji i wzywając żołnierzy do wypowiedzenia posłuszeństwa Nicolasowi Maduro, z pewnością liczył na więcej. Wykorzystując element zaskoczenia (główne demonstracje opozycji zapowiadano na 1 maja) i przejście na jego stronę kilkunastu oficerów policji politycznej SEBIN, Guaidó oczekiwał raczej sprintu do zwycięstwa niż rozciągniętej w czasie partii szachów. Maduro tym razem się obronił, ale spać spokojnie jeszcze nie może.
Artur Domosławski: Czy w Wenezueli możliwy jest dialog polityczny?
Guaidó przeszacował poparcie ze strony wojska
Guaidó przeszarżował, do czego zresztą przyznał się publicznie. W niedzielnym wywiadzie dla „Washington Post” stwierdził, że przeszacował poparcie dla opozycji w szeregach służb mundurowych. Dał wiarę niesprawdzonym doniesieniom o coraz liczniejszych dezercjach, podczas gdy w wielu jednostkach, zwłaszcza tych w głębi kraju, próba przewrotu przeszła kompletnie bez echa. Nawet w Caracas reżim mocno postawił się siłom antyrządowym, paraliżując transport głównymi arteriami komunikacyjnymi i znacznie ograniczając dostęp do informacji.
Nie znaczy to, że opozycja nie odniosła mniejszych sukcesów w czasie trwającej kilka dni mobilizacji. Manuel Ricardo Cristopher Figuera został odsunięty od kierowania SEBIN, jednym z najważniejszych zbrojnych ramion administracji Maduro. Ta będąca połączeniem policji politycznej, cywilnego wywiadu i agencji antykorupcyjnej instytucja była wielokrotnie używana do inwigilacji przeciwników reżimu i prześladowań politycznych.
W liście otwartym, opublikowanym już po jego dymisji, Figuera stwierdził, że nigdy nie zdradził ani Nicolasa Maduro, ani rewolucyjnych pryncypiów i wartości, jednak nie może dalej zgadzać się z polityką rządu. Pisał o nieograniczonej wręcz korupcji wśród urzędników i wojskowych, oszustwach podatkowych, malwersacjach finansowych na najwyższym szczeblu i wszechobecnej zgniliźnie moralnej. Swój list kończy wezwaniem do zmian, przestrzegając rządzących, że dalej nie mogą już udawać, że sytuacja w Wenezueli jest stabilna.
Figuera to najwyższy rangą funkcjonariusz administracji Maduro, który zdecydował się na otwartą krytykę władz. Jego słowa świadczą o częściowej przynajmniej erozji w reżimowym aparacie represji. Jeszcze kilka miesięcy temu taka deklaracja nie miałaby prawa zostać upubliczniona, a jej autor musiałby liczyć się z konsekwencjami, łącznie z więzieniem, publicznym upokorzeniem, oskarżeniem o zdradę rewolucji.
Czytaj także: Maduro odcina Wenezuelę od pomocy humanitarnej
Scenariusze dla Wenezueli
Od 23 stycznia, kiedy Guaidó ogłosił się tymczasowym prezydentem, Maduro złagodził podejście do swoich politycznych wrogów. Mimo buńczucznych zapowiedzi nie aresztował Guaidó, gdy ten wbrew decyzji sądu najwyższego udał się na tournée spotkań z przywódcami innych krajów regionu. Ubiegłotygodniowego powstania też nie zdusił przemocą. Wprawdzie doszło do kilku starć wojska z manifestującymi opozycjonistami (wiadomo o co najmniej jednej ofierze śmiertelnej), ale represje na masową skalę nie miały miejsca.
Co w takim razie czeka Wenezuelę w najbliższym czasie? Scenariuszy jest kilka i wszystkim należy się przyjrzeć, bo trudno którykolwiek jednoznacznie wykluczyć. Sam Guaidó twierdzi, że preferowaną opcją jest demokratyczny przewrót. Jego zdaniem jest jeszcze szansa na zmuszenie Maduro do ustąpienia bez rozlewu krwi. W najbliższych dniach na ulice największych miast w kraju znów mają wyjść zwolennicy opozycji. Kluczowe będzie zmobilizowanie mieszkańców miasteczek i wsi. Maduro nie jest tam szczególnie popularny, ale problemem jest ograniczony obieg informacji i infrastrukturalna izolacja wielu części kraju. Do interioru wiele informacji z Caracas zwyczajnie nie dociera, dlatego reżim może kierować tam mniejsze zasoby ludzkie i koncentrować się na konflikcie w dużych ośrodkach miejskich.
Guaidó liczy też na presję dyplomatyczną. Po stronie opozycji jednoznacznie opowiedzieli się praktycznie wszyscy liderzy latynoamerykańscy zrzeszeni w tzw. Grupie z Limy. Najgłośniej przeciw Maduro protestuje prezydent Brazylii Jair Bolsonaro, który w ubiegłym tygodniu przedwcześnie pogratulował Guaidó przejęcia kontroli nad krajem.
Oficjalne stanowisko Grupy jednoznacznie potępia jakąkolwiek militarną interwencję państw trzecich – albo Maduro ustąpi dobrowolnie, albo kontynuowana będzie polityka sankcji i dyplomatycznej izolacji reżimu.
Dużo bardziej stanowcze są Stany Zjednoczone. A to w kontekście braku długoterminowej strategii dla całego regionu Ameryki Łacińskiej wśród ludzi Donalda Trumpa może mieć katastrofalne skutki. W Waszyngtonie – zarówno w mediach, jak i wśród polityków – coraz bardziej otwarcie rozważa się bowiem możliwość zbrojnej interwencji w Wenezueli. Po raz pierwszy publicznie o jej potrzebie powiedział w weekend sam Juan Guaidó. W Białym Domu odbyły się już co najmniej dwa spotkania najwyższego szczebla, w całości poświęcone sytuacji w Wenezueli. O tym, że Trump konflikt najchętniej rozwiązałby siłą, wiadomo od dawna. Teraz w sukurs przyszli mu Mike Pence, John Bolton i cała masa związanych z latynoską emigracją republikańskich kongresmenów.
Czytaj też: Wenezuela zawsze potrafiła namieszać
Rosja namawia USA do zaniechania interwencji
O sytuacji w Wenezueli wiceprezydent Pence rozmawiał w poniedziałek w Finlandii z szefem rosyjskiego MSZ Siergiejem Ławrowem. Moskwa długo broniła Nicolasa Maduro, jednak w ostatnich tygodniach dała do zrozumienia, że na Kremlu nikt za boliwariańską rewolucję umierać nie będzie. Transporty lotnicze między Rosją i Wenezuelą służyły do ewakuacji rosyjskiego personelu wojskowego i cywilnego, a nie wysyłania do Caracas posiłków wojskowych. Putin chce mieć pewność, że w przypadku ewentualnego przewrotu poniesie jak najmniejsze straty.
I chociażby dlatego ustami Ławrowa namawiał Pence’a do zaniechania planów interwencji. Inwazja nie opłacałaby się tak naprawdę nikomu. Guaidó mógłby stracić poparcie, demokratyczną legitymizację i sympatię zachodnich liderów. W przypadku Moskwy straty byłyby zapewne głównie wizerunkowe i materialne, gdyby np. zniszczono niektóre z instalacji górniczych. Trump z kolei udowodniłby, że pod względem strategii dyplomatycznych jego mentalność jest czysto zimnowojenna. Każda ze stron powinna zatem trzymać kciuki za opozycjonistów na wenezuelskich ulicach.