Spotkanie Viktora Orbána z Donaldem Trumpem to symboliczny początek nowej epoki w relacjach USA z Europą Środkową. Można je oceniać dwojako – inaczej z perspektywy Budapesztu, inaczej z perspektywy Waszyngtonu. Zdawkowość obu stron podczas konferencji prasowej w Białym Domu sugeruje, że atmosfera nie była tak komfortowa, jak chciałby Orbán. Nałożyło się na to kilka czynników, w tym ostra krytyka środowisk, według których polityka Węgier narusza podstawowe wartości demokratyczne. Z wizytą, którą poprzedziły negocjacje w sprawie zakupu amerykańskiej broni, Orbán mógł wiązać dużo większe nadzieje.
Viktor Orbán, wyrachowany gracz
Dla przywódcy Węgier, który bodaj jako pierwszy na świecie poparł kandydaturę Donalda Trumpa, wizyta w USA wpisuje się w ciąg zwycięstw w walce z liberalną demokracją. Po latach zabiegów o spotkania jako czwarty z liderów Grupy Wyszehradzkiej został w końcu przyjęty w Białym Domu. Trzymał się z dala, gdy w gabinecie owalnym zasiadał Barack Obama. Wówczas traktowano Węgry jako przejściową trudność, drugorzędny kłopot w relacjach z Europą.
Jednak Orbán konsekwentnie budował swoją dominację, demontując instytucje i uczciwie pracując na krytyczne oceny OBWE, Freedom House, ale też konserwatywnego think tanku The Heritage Foundation, które w dziedzinie wolności obywatelskich czy wolności gospodarczej plasują Węgry poza kategorią państw w pełni demokratycznych.
Dla Orbána liczy się przede wszystkim jego osobista wolność. Jest wyrachowanym graczem także na arenie międzynarodowej.