Wybory do Parlamentu Europejskiego i ich wyniki budzą zainteresowanie nie tylko w krajach członkowskich UE, ale także poza jej granicami – w szczególności na Ukrainie. Parlament Europejski ma wprawdzie ograniczone kompetencje w zakresie polityki zagranicznej Unii. Europejscy deputowani są natomiast często w sprawach zasadniczych bardziej kategoryczni niż Komisja Europejska czy Rada UE i Rada Europejska. Warto przypomnieć, że spośród instytucji UE jedynie Parlament trzykrotnie w swoich rezolucjach (niewiążących z perspektywy państw członkowskich) opowiadał się za uznaniem perspektywy członkostwa Ukrainy w UE. Rezolucje te przyjmowane były przy aktywnym udziale polskich europosłów, często znawców Ukrainy – w przeszłości do tego grona zaliczali się m.in. Paweł Kowal, Paweł Zalewski czy Marek Siwiec.
Czytaj także: Parlament Europejski rozdrobniony po wyborach
Z perspektywy Ukrainy największe znaczenie ma fakt, że wybory nie przyniosły w skali całej UE zwycięstwa eurosceptycznych populistów, często powiązanych z Kremlem. Wprawdzie populiści powiększyli swój stan posiadania ze 154 do 173 mandatów, ale nie będą w stanie zablokować prac Parlamentu ani nie będą aktywnie kształtować jego agendy – zwłaszcza jeśli pozostaną podzieleni, jak w latach 2014–19, na kilka grup politycznych. Inaczej wygląda sytuacja w poszczególnych państwach. Populiści wygrali we Włoszech (Liga Północna Matteo Salviniego) czy na Węgrzech, choć Fidesz pozostaje formalnie częścią Europejskiej Partii Ludowej – być może już nie na długo.
Należy odnotować, że większość w Parlamencie straciły EPP i socjaldemokraci, których nieformalna „wielka koalicja” miała decydujący wpływ na prace izby. Obecnie te dwa największe ugrupowania będą musiały podjąć współpracę z zielonymi lub liberałami, by zapewnić sobie większość. Fakt ten nie ma sam przez się konkretnych konsekwencji dla Ukrainy, ale może zmienić dynamikę prac PE. Może być trudniej podjąć określone decyzje, a duch politycznego konsensusu ustąpi miejsca rywalizacji politycznej. W efekcie również „sprawa ukraińska” może ulec upolitycznieniu – nie będzie już postrzegana przez pryzmat wartości UE, ale interesów poszczególnych ugrupowań.
Dwa najważniejsze państwa UE, współtworzące również „format normandzki”, to Niemcy i Francja. W RFN wygrała CDU-CSU, ale jej wynik jest o 6 proc. słabszy niż w 2014 r. Ponadto istotny sukces osiągnęli zieloni. Wynik wyborów przyczyni się zapewne do dalszego osłabienia Angeli Merkel, która powoli wybiera się na polityczną emeryturę (już w 2018 r. niemieccy chadecy wybrali nową przewodniczącą CDU Annegret Kramp-Karrenbauer). Niemiecka kanclerz będzie więc zapewne mniej aktywna niż w przeszłości.
We Francji pierwsze miejsce zajęło Zgromadzenie Narodowe Marine Le Pen – formacji antyeuropejskiej, popierającej po 2014 r. rosyjską politykę wobec Ukrainy i wspieranej finansowo przez Kreml. Jeśli ten trend nie ulegnie zmianie, można zakładać, że w wyborach prezydenckich w 2022 r. we Francji Le Pen zasiądzie w Pałacu Elizejskim. Taki scenariusz miałby istotne – niekorzystne z perspektywy Ukrainy – konsekwencje dla funkcjonowania „formatu normandzkiego”. Dla Ukrainy wskazane byłoby wykorzystanie jego potencjału, gdy jeszcze zasiadają w nim Angela Merkel i Emmanuel Macron – ten ostatni nie jest być może politykiem nazbyt przychylnym Ukrainie, ale z pewnością nie jest również prorosyjski. Trzeba także rozważyć wypracowanie alternatywnego formatu rozmów nad rozwiązaniem konfliktu w Donbasie.
W Polsce wybory potwierdziły wiodącą pozycję na scenie politycznej Prawa i Sprawiedliwości. Nie jest to dobry omen dla relacji polsko-ukraińskich, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Andrzej Duda nie wziął udziału w inauguracji Wołodymyra Zełenskiego. Wybory na Ukrainie mogły być dobrą okazją do „resetu” stosunków pomiędzy Polską a Ukrainą, niestety uniemożliwiają to spory historycznie. Część prawicowych środowisk w Polsce nie akceptuje nawet „symetryzmu” Zełenskiego, który z szacunkiem odnosi się do weteranów zarówno Armii Czerwonej, jak i UPA.
W nowym parlamencie – podobnie jak w 2014 r. – nie zasiądzie grono cenionych na Ukrainie promotorów współpracy Polski i UE z tym krajem. Sytuacja taka jest wynikiem szeregu czynników: Marek Siwiec opuścił politykę, podobnie jak Paweł Kowal. Michał Kamiński zasiada w polskim Sejmie. Paweł Zalewski miał kandydować, ale ostatecznie nie znalazł się na listach wyborczych PO. Pocieszający z perspektywy Ukrainy jest fakt, że wśród nowych polskich eurodeputowanych znajdzie się dwóch polityków wagi ciężkiej zainteresowanych sprawami ukraińskimi. To były przewodniczący Parlamentu Europejskiego i były premier Jerzy Buzek, a także wieloletni polski europoseł Jacek Saryusz-Wolski (dawniej PO, obecnie PiS). Byłoby dobrze, gdyby niezależnie od różnic politycznych ci dwaj potrafili skutecznie promować interesy Polski i Ukrainy na forum PE.
Artykuł ukazał się w internetowym wydaniu Nowej Europy Wschodniej