„Tak naprawdę Polska jest dla USA trzeciorzędnym sojusznikiem” – mówił kilkanaście lat temu Zbigniew Brzeziński. Była to jego odpowiedź na nasze skargi, że po tym, jak ruszyliśmy u boku Ameryki obalać reżim Saddama Husajna, w nagrodę otrzymaliśmy tak niewiele – żadnych kontraktów w Iraku ani nawet zniesienia wiz.
Dziś miejsca Polski na amerykańskiej mapie mógłby nie oszacować już tak nisko; pewnie jako drugorzędne. Po aneksji Krymu przez Rosję strategiczne znaczenie kraju na wschodnich rubieżach NATO wzrosło, a po zmianach rządów w Warszawie i Waszyngtonie dzięki ideologicznemu pokrewieństwu władz w obu stolicach powstał sprzyjający klimat do wzmocnienia sojuszu.