Tuzin europejskich krajów odnotował w tym roku rekordowe dla siebie temperatury, po najcieplejszym europejskim czerwcu w historii pomiarów przyszedł pewnie najcieplejszy lipiec. O ile czerwcowa fala wyjątkowego gorąca dotknęła południe i środkową część kontynentu, z Polską włącznie, o tyle teraz oblała głównie zachód, od Francji przez Beneluks po Wielką Brytanię, Niemcy, nie oszczędzając ukrytej wysoko w Alpach Szwajcarii i północnych krańców Skandynawii, ze Spitsbergenem włącznie.
Europejczycy mieli poważny problem z kilkoma dniami ponadczterdziestostopniowych upałów, kłopoty sprawiła przede wszystkim infrastruktura. W słońcu gięły się tory brytyjskich kolei żelaznych. Przegrzał się pociąg Eurostar, jadący z Brukseli do Londynu, pozostawiając na kilka godzin w szczerym belgijskim polu pasażerów bez klimatyzacji, kolejarze pozwolili im opuścić wagony i szukać cienia w tunelu. Kłopoty z chłodzeniem wymusiły przestój reaktorów jednej z francuskich elektrowni atomowych, francuskie koleje, obawiające się opóźnień, namawiały, by odkładać podróże. O sufit paryskiej Notre Dame drży ekipa ratująca katedrę, twierdzi, że upały mają wpływ na spoistość zaprawy, wciąż schnącej po akcji gaśniczej z kwietnia.
Tym razem – to pewnie efekty lepszego przygotowania i większej uważności, zwłaszcza na stan zdrowia najstarszych obywateli – prawdopodobnie nie odnotowano drastycznego wzrostu zgonów, jak choćby podczas fali upałów z 2003 r., gdy w związku z wyższymi temperaturami zmarło dodatkowo od 50 do 70 tys. osób.
Naukowcy zajmujący się pogodą i klimatem nie mają dobrych wiadomości. Twierdzą, że tak wielkie upały wywołane są przez zmieniający się klimat, nic się nie da zrobić bez obniżenia stężenia gazów cieplarnianych w atmosferze. Na to potrzeba cudu lub jakiejś wyjątkowej determinacji całej ludzkości, więc chyba trzeba się zacząć przyzwyczajać, bo tak teraz mają wyglądać europejskie lata.