Świat

Gwiazdy demokratów przygasły w debatach? Kto się zmierzy z Trumpem

Joe Biden i Kamala Harris podczas debaty demokratów w Detroit Joe Biden i Kamala Harris podczas debaty demokratów w Detroit Forum
Druga debata demokratów sugeruje, że decydujący bój o nominację rozegra się prawdopodobnie między Joe Bidenem a Elizabeth Warren. Wyraźnie przygasła za to gwiazda Kamali Harris.

Druga telewizyjna debata demokratycznych kandydatów do nominacji prezydenckiej w Detroit nie zaowocuje prawdopodobnie zmianą lidera – Joe Biden wypadł lepiej niż w pierwszej odsłonie „przedbiegów” do prawyborów. 77-letni były wiceprezydent reprezentuje jednak centrową, umiarkowaną platformę programową, która we wtorkowy i środowy wieczór (debata była podzielona na dwie części) stała się obiektem jeszcze bardziej zażartej ofensywy lewicowej frakcji demokratycznych pretendentów do Białego Domu, co ucieszyło komentujących wydarzenie konserwatywnych komentatorów i prezydenta Trumpa, który w 2020 r. będzie walczył o reelekcję.

Gasnąca gwiazda Kamali Harris

Inaczej niż w czasie pierwszej debaty miesiąc temu, kiedy wyglądał na zaskoczonego i słabo bronił się przed atakami senator Kamali Harris, która wypominała mu flirt z segregacjonistami w Senacie, Biden tym razem replikował energicznie i twardo. Celnie wypominał Harris, że jako prokurator generalna w Kalifornii sama popierała surową politykę karną nieproporcjonalnie godzącą w Afroamerykanów. Do polemiki z wiceprezydentem przyłączali się inni, m.in. burmistrz Nowego Jorku Bill DeBlasio, były sekretarz mieszkalnictwa i planowania miejskiego Juan Castro oraz czarnoskóry senator Cory Booker, ale Biden także przeciw nim znajdował trafne argumenty, wykazując, że ich praktyczna działalność na urzędach nieraz rozmijała się z kampanijną retoryką.

W wyniku debaty wyraźnie przygasła gwiazda Harris, natomiast na pozycji wicelidera umocniła się prawdopodobnie senator z Massachusetts Elizabeth Warren, która znowu sugestywnie i z pasją broniła ambitnego programu zmian w USA zmierzających do sprawiedliwszej dystrybucji narodowego majątku.

Czytaj także: Joe Biden najstarszym prezydentem USA?

Kto jest w USA bardziej postępowy

Obie części debaty stały się areną konfrontacji lewicowych, radykalnych jak na amerykańskie realia propozycji „progresywistów” – jak zwykle sami się określają – z poglądami umiarkowanych polityków, argumentujących, że postulaty zmian rewolucyjnych zostaną przez Trumpa napiętnowane jako „socjalistyczne”, co przestraszy wyborców.

Postępowcy: Warren, senator Bernie Sanders, a w drugiej części Castro, Harris i DeBlasio zapowiadali, że jako prezydenci wprowadzą darmową naukę w publicznych college′ach, umorzą długi absolwentów wyższych uczelni, potraktują nielegalne przekraczanie granic jako wykroczenie, a nie przestępstwo kryminalne, i zapewnią bezpłatną opiekę lekarską nielegalnym imigrantom. Głównym polem okazała się dyskusja nad modelem ochrony zdrowia. Lewicowcy obiecywali rozszerzenie federalnego programu ubezpieczeń zdrowotnych dla emerytów (Medicare) na wszystkich Amerykanów i likwidację ubezpieczeń prywatnych, które większości obywateli USA zapewniają ich pracodawcy.

Chociaż te ostatnie ubezpieczenia nie gwarantują ludziom pełnej refundacji leczenia, a są ciężarem dla biznesu, w związku z czym radykalna zmiana miałaby sens, posiadacze takich polis są na ogół do nich przywiązani, więc „rewolucja” nie znajdzie poparcia większości – co podnosili w debacie umiarkowani kandydaci, jak kongresman John Delaney, gubernator Montany, Steve Bullock czy sam Biden. Zwracali oni uwagę, że powszechne ubezpieczenie finansowane z podatków będzie wymagało znacznego podniesienia podatków, lepiej więc wprowadzać je stopniowo, najpierw jako „opcję publiczną” do wyboru, zachowując ubezpieczenia prywatne.

Przypominali też o ogromnych kosztach dla budżetu darmowych studiów na uniwersytetach i wątpliwej sensowności rozciągnięcia takiego benefitu na zamożniejszych Amerykanów. Postulat dekryminalizacji nielegalnego przekraczania granic – podkreślali – pozwoli Trumpowi straszyć wyborców, że demokraci popierają „otwarte granice”. Tego zaś większość Amerykanów nie chce.

Demokraci o broni atomowej i swoim stosunku do Chin

Problematyka zagraniczna zajęła tylko jedną czwartą debaty. Warren chce z Białego Domu ogłosić, że USA nigdy jako pierwsze nie użyją broni atomowej, co według niej „zwiększy zaufanie” do Ameryki. Centryści oponowali zdecydowanie, a Bullock wprost oświadczył, że Stany nie mogą wyrzec się „odstraszania”. Sanders argumentował, że trzeba odchodzić od militaryzacji polityki i stawiać przede wszystkim na soft power.

Obie strony pogodził temat Chin. Zarówno lewicowcy, jak i centryści popierali twardy kurs wobec Pekinu. A protekcjonistyczna polityka handlowa Trumpa znalazła nawet aprobatę w osobach Warren i Sandersa.

Radykalizm programowy lewicy tłumaczy specyfika prawyborów, które zaczynają się na początku przyszłego roku. Głosują w nich najaktywniejsi wyborcy, a są to przede wszystkim osoby o skrajniejszych poglądach. Progresywiści argumentują, że postulaty w rewolucyjnym duchu, zwłaszcza akcentujące pomoc dla wykluczonych i mniejszości rasowych, są niezbędne, by zmobilizować czarnych i latynoskich wyborców, kluczowy elektorat demokratów, który nie zawsze głosuje. Umiarkowani kandydaci odpowiadają na to, że platforma taka odstraszy wyborców wahających się z politycznego centrum i ułatwi Trumpowi reelekcję.

Kto górą po debacie demokratów

Zdaniem komentatorów druga debata sugeruje, że decydujący bój o nominację rozegra się prawdopodobnie między Bidenem a Warren. Do tej pory występowali osobno i uważa się, że dopiero bezpośrednia konfrontacja pokaże, kto wyjdzie z niej zwycięsko. Biden potwierdził we wtorek i środę swoje słabości – zacinał się miejscami i nie zawsze przekonująco ripostował.

W pierwszym etapie debaty bardzo dobre recenzje zebrał Bullock, który może być teraz lansowany przez pragmatyczno-centrowy establishment partyjny jako alternatywa dla byłego wiceprezydenta.

Czytaj także: Były szef Starbucksa chce być prezydentem USA

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną