W forcie Brégançon, letniej rezydencji francuskich prezydentów na Lazurowym Wybrzeżu, wizytę złożył rosyjski przywódca Władimir Putin. Chociaż społeczności międzynarodowej trudno byłoby się dopatrzeć jakichś konkretów po tym spotkaniu, a zwłaszcza poprawy sytuacji w rejonach konfliktów, obaj liderzy odnieśli pewne taktyczne korzyści. Putin po raz kolejny demonstruje, że jest niezbędnym rozmówcą na arenie międzynarodowej, przyjmowanym i szanowanym także w Europie, i że jego posunięć międzynarodowych nie krępują antyputinowskie demonstracje w Moskwie ani nikogo nie gorszy brutalne ich tłumienie.
Emmanuel Macron z kolei pokazuje, że dziś jest w istocie jedynym większej rangi politykiem europejskim, który trzyma z Putinem bezpośrednie kanały łączności, bo na pewno nie ma tej pozycji premier brytyjski, włoski czy hiszpański. Na zbliżającym się szczycie G7 w Biarritz tylko Macron będzie się mógł pochwalić informacjami o spostrzeżeniach Putina – i to z pierwszej ręki. Inna sprawa, że i tak moc sprawcza Francji, i całej Europy, wobec obecnych konfliktów – syryjskiego, irańskiego czy libijskiego – jest bliska zeru.
Czytaj także: Putinowi spada, a Rosji od tego nie rośnie
Protesty w Rosji, protesty we Francji
Obaj rozmówcy wystąpili na konferencji prasowej, która, choć zaledwie półgodzinna, przedstawiła prawdziwą przepaść, jaka ich dzieli w myśleniu o polityce. Putin był bardzo konkretny. Na pytanie o tłumienie demonstracji w Moskwie oświadczył, że w Rosji oczywiście wolno demonstrować na ulicy, ale tylko pokojowo, a każde zakłócanie porządku musi być tępione.