Choć konsekwencje zniszczenia amazońskiej dżungli poniesie cała planeta, politycy sprowadzili problem rekordowych pożarów do kwestii dumy narodowej i racji stanu. Kiedy zgromadzeni we francuskim kurorcie Biarritz liderzy państw grupy G7 ustami gospodarza szczytu Emmanuela Macrona zaoferowali 20 mln dol. na walkę z pożarami, Jair Bolsonaro przypomniał sobie, że jego państwo było kiedyś europejską kolonią. I pieniądze od grupy odrzucił, podobnie jak indywidualne dotacje poszczególnych państw: 9 mln dol. od Kanady i 10 mln funtów od rządu w Londynie.
Czytaj także: Amazonia i hipokryzja. Dlaczego świat obudził się tak późno?
Brazylia pieniędzy nie potrzebuje
Ultraprawicowy polityk stwierdził, że Brazylia tych pieniędzy nie potrzebuje, wręcz nie da ich sobie wcisnąć, bo stanowią przejaw europejskiego neokolonializmu. Macrona oskarżył o „nieracjonalny i hańbiący atak na region Amazonii”, uznając jego zachowanie niemal za próbę naruszenia brazylijskiej suwerenności. „Macron buduje swój sojusz dla Amazonii, jakby dżungla była jego kolonią, ziemią niczyją. Nie potrzebujemy takiego wsparcia” – mówił.
Odrzucił też francuskie wsparcie wojskowe, które akurat mogło okazać się cenne, bo najszybciej można by z niego skorzystać. Granicząca z Brazylią Gujana Francuska jest terytorium zależnym, na stałe stacjonuje tam 2100 żołnierzy francuskiej armii.