Gdzie Palestyna ma dziś przyjaciół? – zapytałam przed kilkoma miesiącami palestyńskiego dyplomatę pracującego w ambasadzie jednej z europejskich stolic. Odpowiedzią było milczenie. Ten sam dyplomata mówiąc o Izraelu, wykonał w powietrzu gest, jakby ujmował to słowo w cudzysłów, próbując zaznaczyć, że to zaledwie „Izrael”.
Zdziwiło mnie to, bo przedstawiciele palestyńscy uznali Izrael już w Oslo i od tej pory takie jest oficjalne stanowisko władz. – Ja Izraela nie uznaję – przyznał wprost dyplomata. Spotkanie było półoficjalne i pewnie tylko dlatego pozwolił sobie na taką szczerość. Palestyna albo rozmaite ciała kilkakrotnie ogłaszały „zamrożenie uznawania Izraela”, ale de facto nigdy taka decyzja nie weszła w życie. W praktyce byłoby to dla Palestyny bardzo uciążliwe i kosztowne. Przez jakiś czas Autonomia odrzucała pieniądze z ceł i podatków pobieranych w jej imieniu przez Izrael, bo odliczał on od nich kwoty wypłacane dla rodzin zabitych lub więzionych w izraelskich rodzinach Palestyńczyków. Ale to pogłębiło kryzys finansowy władz w Ramallah, bo srodki z ceł i podatków pokrywają jakieś dwie trzecie ich budżetu. Niedawno Autonomia zmieniła zdanie i zgodziła się przyjąć 430 mln dolarów zaległych wypłat.
Czytaj także: Ile czasu ma Izrael
Unia daje pieniądze, ale czy to wystarczy?
Trudno rządzić bez pieniędzy. Doraźnie można liczyć na pomoc przyjaciół, ale na dłuższą metę sytuacja staje się niezwykle groźna. Wsparcie dla Palestyny i Palestyńczyków tak naprawdę nigdy nie było doraźne, od lat pieniądze płyną szerokim strumieniem z Unii Europejskiej czy z UNRWA.