Świat

Na kogo może liczyć Palestyna?

Premier Palestyny Mohammed Sztajeh Premier Palestyny Mohammed Sztajeh Henrik Moltke / •
Palestyńczycy za grosz nie ufają USA pod rządami Trumpa. Jakieś nadzieje pokładają w Europie, ale ta jest coraz bardziej podzielona. Coraz częściej zerkają więc w stronę Rosji, która wydaje się być zainteresowana wejściem głębiej w Bliski Wschód. Czy po Syrii to właśnie w Palestynie znajdzie kolejny przyczółek?

Gdzie Palestyna ma dziś przyjaciół? – zapytałam przed kilkoma miesiącami palestyńskiego dyplomatę pracującego w ambasadzie jednej z europejskich stolic. Odpowiedzią było milczenie. Ten sam dyplomata mówiąc o Izraelu, wykonał w powietrzu gest, jakby ujmował to słowo w cudzysłów, próbując zaznaczyć, że to zaledwie „Izrael”.

Zdziwiło mnie to, bo przedstawiciele palestyńscy uznali Izrael już w Oslo i od tej pory takie jest oficjalne stanowisko władz. – Ja Izraela nie uznaję – przyznał wprost dyplomata. Spotkanie było półoficjalne i pewnie tylko dlatego pozwolił sobie na taką szczerość. Palestyna albo rozmaite ciała kilkakrotnie ogłaszały „zamrożenie uznawania Izraela”, ale de facto nigdy taka decyzja nie weszła w życie. W praktyce byłoby to dla Palestyny bardzo uciążliwe i kosztowne. Przez jakiś czas Autonomia odrzucała pieniądze z ceł i podatków pobieranych w jej imieniu przez Izrael, bo odliczał on od nich kwoty wypłacane dla rodzin zabitych lub więzionych w izraelskich rodzinach Palestyńczyków. Ale to pogłębiło kryzys finansowy władz w Ramallah, bo srodki z ceł i podatków pokrywają jakieś dwie trzecie ich budżetu. Niedawno Autonomia zmieniła zdanie i zgodziła się przyjąć 430 mln dolarów zaległych wypłat.

Czytaj także: Ile czasu ma Izrael

Unia daje pieniądze, ale czy to wystarczy?

Trudno rządzić bez pieniędzy. Doraźnie można liczyć na pomoc przyjaciół, ale na dłuższą metę sytuacja staje się niezwykle groźna. Wsparcie dla Palestyny i Palestyńczyków tak naprawdę nigdy nie było doraźne, od lat pieniądze płyną szerokim strumieniem z Unii Europejskiej czy z UNRWA. Ta agencja sama zresztą znalazła się ostatnio w kryzysie – z jednej strony USA obcięły jej 300 mln dolarów rocznej składki (30 proc. budżetu), z drugiej szef agencji Pierre Kraehenbuehl podał się do dymisji, gdy objęto go śledztwem ws. nadużycia władzy i niestosownych relacji seksualnych. Unia Europejska i kraje członkowskie przejęły na siebie ciężar wsparcia budżetu UNRWA, zasilając go 650 mln dolarów (z czego 179 mln od UE jako instytucji).

Zresztą Unia Europejska na co dzień wspiera Palestynę w różnych formach: poprzez wypłacanie zapomóg czy rent najbiedniejszym, inwestycje infrastrukturalne, wspieranie społeczeństwa obywatelskiego czy pomoc prawną. Przykład?

Szkoła i przedszkole Al O’qban niepododal Betlejem, uroczyste otwarcie. Przy bramie czeka oficjalna delegacja uczniów, dziewczynki w tradycyjnych palestyńskich strojach, drużyna skautów, palestyńskie flagi, goście witani przy werblach bębenków. Na uroczystość zjeżdżają przedstawiciele lokalnych władz, palestyński minister edukacji i przede wszystkim reprezentanci Przedstawicielstwa UE przy Autonomii Palestyńskiej. To ważny dzień – bo to największa szkoła sfinansowana przez Unię w tzw. strefie C (będącej pod całkowitą kontrolą Izraela). Unia wyłożyła 750 tys. euro, w jednopiętrowym budynku uczy się 253 dzieci – meble i wyposażenie do szkoły dostarczyło palestyńskie resort edukacji. – Edukacja jest podstawowym prawem człowieka i nieodzownym składnikiem potrzebnym do budowy zdrowych społeczeństw. Prawo dziecka do podstawowej edukacji nie podlega negocjacjom – mówił płynnym arabskim wyraźnie wzruszony Tomas Niklasson, pełniący obowiązki szefa Biura UE (jego siedziba mieści się we Wschodniej Jerozolimie, choć formalnie główne biuro w Strefie Gazy).

To wzruszenie jest w pełni uzasadnione. Szkoła – jak większość wszystkiego, co powstaje w strefie C – została zbudowana bez oficjalnego pozwolenia, co teoretycznie może skończyć się nakazem rozbiórki. W tym jednak przypadku zastosowano zwyczajowy patent – zawiadomiono Izrael o pomyśle wzniesienia szkoły i tradycyjnie odczekano 18 miesięcy na zastrzeżenia, a ponieważ takie nie nadeszły, uznano to za „domniemaną zgodę”. W Palestynie tak to działa.

Uczniowie szkoły Al O'Qban niedaleko BetlejemHenrik Moltke/•Uczniowie szkoły Al O'Qban niedaleko Betlejem

Europa niejednomyślna

Miliony dolarów, inwestycje, niezmienne poparcie dla rozwiązania pokojowego opartego o ideę dwóch państw wyglądają na silne zaangażowanie Unii Europejskiej, ale sprawa jest złożona. Kraje członkowskie czy poszczególne grupy polityczne w Parlamencie Europejskim wcale nie mówią jednym głosem. Na początku października komisja budżetowa odrzuciła np. propozycję chrześcijańskich demokratów zamrożenia finansowania UNRWA z unijnej kasy w związku z podejrzeniami korupcyjnymi stawianymi tej agencji.

Z drugiej strony w Europie trudno też szukać jednomyślności w stosunku do Jerozolimy. Wprawdzie żadne państwo UE nie zdecydowało się jeszcze na przeniesienie tam swojej ambasady, ale na przykład Węgry otworzyły przedstawicielstwo misji handlowej, a zainteresowanie przeniesieniem tam swojej placówki wyraziły m. in. Czechy, Rumunia i Litwa.

Kraje europejskie w różny sposób podchodziły do tej pory także do kwestii znakowania produktów pochodzących z osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu – uznawanych według prawa międzynarodowego i UE za nielegalne. Wprawdzie były ogólnoeuropejskie wytyczne, ale w praktyce każdy członek UE mógł decydować sam, czy je przyjmować u siebie. Dopiero kilka dni temu TSUE zdecydował, że muszą mieć obowiązkowo oznaczenia, skąd pochodzą. Izrael uznał to za stosowanie podwójnych standardów, bo wobec innych „spornych terytoriów” Unia takiego wymogu nie stosuje.

Ameryka niewiarygodna dla Palestyny

Dla władz palestyńskich Unia Europejska jest istotnym partnerem, ale widać, że poza pieniędzmi i deklaracjami, raczej nie ma w niej woli, by stać się głównym negocjatorem w procesie pokojowym. Natomiast do Stanów Zjednoczonych pod rządami Trumpa Palestyńczycy zaufania nie mają za grosz. – Potrzebujemy kogoś uczciwego, ale amerykańska administracja nigdy nie dowiodła, że taka właśnie jest. Spójrzmy na ich zespół: Kushner finansuje osadników, Jason Greenblatt uważa, że separacja Palestyńczyków nie rodzi ich politycznych praw, Friedman, ambasador USA w Izraelu, był przedstawiany w telewizji z młotem rozwalając budynki w Silwan w związku z odkryciami archeologicznymi? – pyta retorycznie Mohammed Sztajeh, premier Palestyny – Jak możemy mówić o uczciwym negocjatorze, skoro mamy tak mocno stronniczych jego przedstawicieli?

USA przez wiele dekad próbowała odegrać znaczącą rolę w rozwiązaniu konfliktu, czasem osiągała nawet postępy, by wspomnieć choćby uścisk dłoni Jasera Arafata i premiera Icchaka Rabina w 1993 r. na trawniku przed Białym Domem. Bill Clinton nie krył dumy z tego, że to jemu udało się połączyć dwóch odwiecznych wrogów. Koniec kadencji Baracka Obamy (i bardzo aktywnego w sprawie izraelsko-palestyńskiego konfliktu Johna Kerry'ego) w zasadzie zamroziło szanse na porozumienie. Donald Trump oczywiście też chciałby mieć swój sukces, ale Palestyńczycy nie zaufają komuś, kto po kawałku „zdejmuje ze stołu” wszystkie kwestie dla nich istotne, od Jerozolimy poczynając. – Do tej pory nie wiemy, co zawiera propozycja Trumpa, ale wiemy, czego w niej nie ma - Jerozolimy, uchodźców, dwóch państw, granic z 1967 r. i usunięcia nielegalnych osiedli. Co do tych pięciu ważnych kwestii zgodziliśmy się z Izraelczykami, że będą przedmiotem ostatecznych negocjacji – tłumaczy Sztajeh.

Ogłoszona właśnie decyzja amerykańskiego sekretarza stanu Mike'a Pompeo zdaje się potwierdzać tę opinię. Pompeo stwierdził, że żydowskie osadnictwo na Zachodnim Brzegu nie jest sprzeczne z prawem międzynarodowym, choć społeczność międzynarodowa, w tym rezolucje ONZ oraz kilku dotychczasowych prezydentów USA zgadzało się, że osiedla są nielegalne. Donald Trump ma, jak widać, inne zdanie.

Punkt kontrolny KalandiaHenrik Moltke/•Punkt kontrolny Kalandia

Szef palestyńskiego rządu uważa, że pomysł na rozmowy dwustronne z Izraelem się w zasadzie wyczerpał, bo relacje są niesymetryczne, a z amerykańskim zaangażowaniem ten przechył w jedną stronę tylko się pogłębia.

Europa dla Palestyńczyków jest ważna, bo niezmiennie popiera ideę dwóch państw. – Są tacy, którzy uważają, że Europa sprzyja Palestynie, ale nie jest to prawdą. Ona po prostu broni swoich zasad, prawa i sprawiedliwości – uważa Sztajeh – Dlatego zaproponowaliśmy, że Europa i państwa arabskie powinny usiąść razem – zawsze chcieliśmy większego zaangażowania Europy w proces pokojowy, a nie tylko jej czekania na to, co powie Ameryka. Europa może grać istotną rolę, powinna przejąć inicjatywę i przygotować to, co będzie nazajutrz po śmierci inicjatywy Trumpa. Wiemy o tym, że ona urodzi się martwa, podobnie jak część gospodarcza planu, jaka została przedstawiona w Manamie.

Faktycznie, Ameryka nie znalazła kandydata do sfinansowania wartego 50 mld dolarów planu gospodarczego dla Bliskiego Wschodu, którego lwia część miałaby popłynąć do Palestyny. To w pewnym sensie porażka dla polityki Trumpa, ale również samych Palestyńczyków, bo gdyby ten plan się zmaterializował, mógłby istotnie wpłynąć na poprawę ich jakości życia. Jednak władze uznały, że rozwiązania gospodarcze nie mogą poprzedzać rozwiązań pokojowych, padły głosy, że Palestyna nie jest na sprzedaż, więc plan utknął w martwym punkcie.

Konferencja w Bahrajnie w czerwcu tego roku pokazała, kto z kim trzyma. Wprawdzie nie pojawili się oficjele z Izraela i Palestyny, ale były reprezentacje Egiptu, Jordanii, Maroka i Państwa Zatoki. Kilka miesięcy wcześniej do Warszawy też zjechali ważni politycy państw arabskich, co dało wielu szydercom powody do drwin, że Beniamin Netanjahu, który prowadził wtedy aktywną kampanię przed wiosennymi wyborami parlamentarnymi, chciał po prostu sfotografować się z kilkoma VIP-ami ze świata arabskiego. Warszawa mu to umożliwiła. Lutowa konferencja poświęcona była głównie kwestiom bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie, w tym omawiano konflikty w tym regionie, ale Palestyny na konferencję omal nie zaproszono (oficjalnie niby tak, ale za pięć dwunasta, co w języku dyplomacji oznacza w zasadzie, że nie jest to oczekiwany gość). Palestyńczycy w Warszawie więc się nie pojawili.

Czytaj także: O Bliskim Wschodzie bez Palestyny

Szkoła tak, dziewczynki nie

Relacje Palestyny z innymi krajami arabskimi są dziś skomplikowane. Kwestia palestyńskiej niepodległości nie zaprząta już tak bardzo głów państw arabskich. Z jednej strony muszą mierzyć się z własnymi problemami, które ujawniły się po arabskiej wiośnie, próbując ocalić przede wszystkich własne rządy, z drugiej w ostatnich latach doszło do znaczącego zbliżenia z Izraelem (Oman, Arabia Saudyjska, kraje Zatoki Perskiej).

Palestyna może liczyć na doraźne wsparcie Kataru (główne transfery do Gazy, gdzie tamtejsze bojówki mogą również liczyć na wsparcie Iranu) czy Arabii Saudyjskiej, która inwestuje w niektóre projekty. Oczywiście po swojemu. Ostatnio w jednym z obozów palestyńskich w pobliżu Betlejem widziałam piękny wizualnie projekt architektonicznej nowej szkoły, która ma zostać tu wybudowana za saudyjskie pieniądze w miejscu rozebranej już szkoły obozowej. Haczyk? W dotychczasowej placówce uczyć się będą tylko chłopcy: – Dziewczynki będą chodzić do szkoły poza obozem, jest całkiem niedaleko – słyszę od jednej z osób zaangażowanych w projekt.

Czytaj także: Plan Kushnera grzebie Autonomię Palestyńską

Rosja ważnym graczem

Palestyńczycy są zmęczeni trwającym od dekad status quo, ale tak naprawdę nie zanosi się, by udało się je prędko przerwać. Stąd próbują szukać sojuszników i partnerów tam, gdzie to możliwe. Premier Sztajeh nie ukrywa, że pewne nadzieje pokłada w Rosji, która coraz bardziej mości się na Bliskim Wschodzie: – Jeśli Ameryka mówi o ostatecznym dealu Trumpa, to patrząc na Bliski Wschód mamy raczej ostateczny deal Putina. Rosja staje się poważnym graczem w całym regionie. W Syrii, Egipcie, w basenie Morza Śródziemnego – mówi premier – Rosja jest coraz aktywniejsza. Stosunki rosyjsko-izraelskie są bardzo dobre, także stosunki rosyjsko-palestyńskie są bardzo dobre. Dlatego moim zdaniem Rosja ma kompetencje, by być częścią międzynarodowej konferencji, podobnie jak Europa, kraje BRICS, kraje arabskie. Rosja w procesie rozwiązania izraelskiego-konfliktu może być bardzo pożyteczna.

Spotkanie prezydenta Mahmuda Abbasa z Władimirem Putinem, luty 2018 r.kremlin.ru/ mat. pr./•Spotkanie prezydenta Mahmuda Abbasa z Władimirem Putinem, luty 2018 r.

Nie jest to tylko kurtuazja. Ważni oficjele z Palestyny od prezydenta Mahmuda Abbasa, po liderów Hamasu czy Islamskiego Dżihadu odwiedzają Moskwę. Władimir Putin od dawna daje sygnały, że mógłby przejąć inicjatywę, zaproponował na przykład obu stronom rozmowy w Rosji (Izrael odrzucił tę ofertę). Wprawdzie do nich nie doszło, ale widać, że Rosja coraz bardziej interesuje się Bliskim Wschodem, umiejętnie grając zarówno z Izraelem, jak i Palestyną. Przykłady? Na pięć dni przed kwietniowymi wyborami w Izraelu premier Netanjahu otrzymał od Putina znaczący prezent. Okazało się, że to rosyjscy żołnierze „odkryli” w Syrii szczątki izraelskiego czołgisty Zachariasza Baumela, który zaginał w Libanie w 1982 r. Szczątki żołnierza z honorami przekazano do Izraela. Kolejny plus dla Netanjahu, który po raz kolejny mógł pochwalić się swoją skutecznością przed wyborcami i zdjęciem z Putinem, którego odwiedził w Moskwie na pięć dni przed wyborami. Przed wrześniowymi wyborami powtórzył ten sam manewr – poleciał do Soczi, by sfotografować się z prezydentem Rosji i wysłać 1,5 mln imigrantów z byłego ZSRR w Izraelu, z kim tak naprawdę liczy się lokator Kremla.

Z drugiej strony Putin umiejętnie gra także z Palestyńczykami. Ostatnio Putin dołączył do grona krytyków tzw. dealu stulecia. W wywiadzie telewizyjnym dla telewizji Al-Arabija przyznał, że wprawdzie nikt nie wie, co w nim jest, ale uważa się, że jest mocno korzystny dla Izraela. „Uważamy, że należy doprowadzić do rozwiązania opartego o dwa państwa i ustanowić państwo Palestynę” – stwierdził Putin. Natomiast na dzień przed październikowym spotkaniem Putina z Netanjahu Moskwa skrytykowała plan aneksji Doliny Jordanu, rzucony przez izraelskiego premiera tuż przed wyborami.

Nawet jeśli więc Rosja gra na dwa fronty, Władimir Putin jest politykiem, z którym liczy się zarówno Jerozolima, jak i Ramallah.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną