Nie jest tajemnicą, że Jair Bolsonaro bardzo nie lubi, gdy ktoś wtrąca się w wewnętrzne sprawy Brazylii. Sam jest jednak w niekomfortowej pozycji, bo to właśnie na terytorium jego kraju znajduje się większość amazońskiej dżungli. Rolę tego lasu tropikalnego ciężko przecenić – stanowi bezsprzecznie najbogatszy ekosystem lądowy i najmocniej amortyzuje generowany przez człowieka ślad węglowy. Nic więc dziwnego, że na temat Amazonii zdanie mają nie tylko Brazylijczycy.
Bolsonaro, Macron i teorie spiskowe
Już przy okazji rekordowych w tym roku pożarów Amazonii szef rządu dał do zrozumienia, że dżungli w kategoriach ogólnoplanetarnych postrzegać nie zamierza. Kiedy liderzy Europy Zachodniej pod przywództwem francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona zaoferowali finansową i logistyczną pomoc w walce z ogniem, Bolsonaro odparł, że jej nie przyjmie. Pożary to według niego sprawa z zakresu polityki krajowej, a udział żołnierzy z sąsiedniej Gujany Francuskiej w akcjach ratowniczych „naruszałby suwerenność Brazylii”.
Kiedy Macron nie dawał za wygraną, zwiększając nawet kwotę, jaką chciał przeznaczyć na ratowanie lasu, Bolsonaro zarzucił mu wręcz postawę neokolonialną. I trwał przy swoim narodowym ujęciu problemu, mimo że dżungla płonęła co najmniej w czterech krajach jednocześnie. Kilkanaście dni później, pytany przez europejskich dziennikarzy o źródła pożarów, salwę zarzutów wystrzelił pod adresem ekologów i aktywistów. To właśnie oni – głównie przedstawiciele międzynarodowych organizacji ekologicznych, jak