Nadzieja, że rozmowy formatu normandzkiego, jakie odbyły się w Pałacu Elizejskim, zmienią sytuację jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, byłaby nadmiernym optymizmem, może nawet śmiesznością.
Format normandzki w Paryżu
To, co się udało, to uzgodnienie wymiany jeńców do końca roku i wstrzymanie działań zbrojnych na trzech kolejnych odcinkach frontu, rozminowanie terenu, nowe przejścia „graniczne” dla ludności oraz rozszerzenie uprawnień OBWE na prowadzenie nocnego monitoringu. To może niemało jak na pierwsze spotkanie i rozmowę po trzech latach zamrożenia kontaktów. Oczekiwanie ukraińskiej ekipy, że uda się uzgodnić kwestie kontroli granicy przez Kijów, zwierzchnictwa nad utraconym terytorium, zakończenia konfliktu albo czegokolwiek w sprawie Krymu, okazało się przedwczesne. Choć prezydent Zełenski od czasu objęcia urzędu nie krył przekonania, że może załatwić wszystko, nawet pokój.
Trzeba mu oddać, że był stanowczy przynajmniej w warstwie słownej. Wspomniał o Krymie, podkreślając, że to ukraińskie terytorium. Mówił o rosyjskiej aneksji tych ziem. Podkreślił, że nie ma zgody na federalizację Ukrainy. Nie był więc grzeczny. Pytanie tylko, czy zrobiło to wrażenie na Putinie.
Spotkanie prezydentów Francji, Rosji, Ukrainy i kanclerz Niemiec, czyli formatu normandzkiego, odbywało się w wyjątkowo skomplikowanej sytuacji. Przede wszystkim wojna w Donbasie trwa, Krym pozostaje w granicach Rosji, a porozumienia z Mińska zbagatelizowano.
Trudne relacje uczestników szczytu
Spotkanie zwołano głównie w sprawie pokoju dla Donbasu.