W środę 12 grudnia Donald Trump podpisał dekret (executive order) umożliwiający obcinanie subwencji federalnych dla uczelni tolerujących antysemityzm. Pod względem prawnym dekret stanowi interpretację antydyskryminacyjnej ustawy o prawach obywatelskich z 1964 r., wskazującej, że „dyskryminacja wymierzona w Żydów może stanowić pogwałcenie paragrafu VI ustawy o prawach obywatelskich, jeśli podłożem tej dyskryminacji jest rasa, kolor skóry lub pochodzenie narodowe danej osoby”.
Złożona kwestia żydowska
Wspomniany paragraf VI mówi właśnie o zakazie stosowania dyskryminacji przez instytucje i programy korzystające ze środków federalnych. Ustawa z 1964 r. koncentruje się na rasizmie i pomija dyskryminację z powodów religijnych, co pozwalało uznawać za legalne, czyli mieszczące się w granicach wolności słowa, niektóre wypowiedzi antysemickie. Ustawa nie chroni bowiem judaizmu, podczas gdy słowo Żyd (Jew) jest dwuznaczne i w niektórych kontekstach odnosi się do przynależności religijnej, w innych zaś do tożsamości narodowo-etnicznej albo do jednego i drugiego.
Jako że wolność słowa traktowana jest w USA tak samo poważnie jak rasizm, dekret Trumpa krytykowany jest nie tylko przez antysemitów (co jest oczywiste), lecz również przez nieakceptujących jakiejkolwiek dyskryminacji obrońców bardzo szerokiej interpretacji wolności słowa, a wśród nich przez niektóre lewicowe organizacje żydowskie przeciwstawiające się polityce prawicowego rządu w Izraelu.