Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Polityczne trzęsienie ziemi w Izraelu. Netanjahu oskarżony o korupcję

Zwolennicy premiera Beniamina Netanjahu Zwolennicy premiera Beniamina Netanjahu EAST NEWS
Premier Izraela Beniamin Netanjahu na pewno przejdzie do historii. Z dwóch powodów: jako najdłużej urzędujący dotąd szef rządu oraz jako ten, który usłyszy zarzuty w czasie pełnienia funkcji.

To chyba najgorszy dzień w karierze politycznej Beniamina Netanjahu. W czwartek prokurator generalny Izraela Awichaj Mandelblit – co ciekawe, w przeszłości bliski współpracownik i przyjaciel Netanjahu – poinformował, że z bólem serca, ale bez wahania musi oskarżyć premiera o korupcję i naruszenie zaufania publicznego. To słynne sprawy 1000, 2000 i 4000. Prokurator podkreślił, że działał „bez uprzedzeń”, wyłącznie w trosce o praworządność.

O co chodzi w sprawach przeciwko Beniaminowi Netanjahu? Przypomnijmy. Tzw. sprawa 1000 dotyczy prezentów i innych korzyści przyjmowanych od miliarderów Jamesa Packera i Arnona Milchana w zamian za przysługi. Wartość prezentów, w tym drogich cygar, szampana, pokoi hotelowych i biżuterii, oszacowano na milion szekli.

Sprawa 2000 dotyczy Arnona Mozesa, naczelnego gazety „Jedijot Aharonot”. Zależało mu na wprowadzeniu przepisów, które miały zmniejszyć nakład konkurencyjnego „Israel Hajom”. W zamian za decyzję Mozes miał obiecać Netanjahu pochlebne publikacje.

W sprawie 4000 chodzi o wydawanie korzystnych dla telekomunikacyjnego giganta Bezeq decyzji w zamian za – znów – pozytywne artykuły ukazujące się na łamach portalu Walla, który należy do udziałowca firmy Shaula Elwiczowa.

Czytaj także: Czy Bibi odda koronę?

Netanjahu: nie odejdę

Decyzja o postawieniu Netanjahu zarzutów to polityczne trzęsienie ziemi w Izraelu. Wprawdzie prawo nie zabrania, by szef rządu pełnił swoją funkcję mimo zarzutów, ale już z wielu stron słychać nawoływania do dymisji. Netanjahu nie zamierza poddać się tym apelom, od dawna powtarza, że śledztwo wobec niego to „polowanie na czarownice”, a on sam jest niewinny. To prawda – jest niewinny, dopóki nie zostanie skazany przez sąd. W czwartek wieczorem w reakcji na decyzję Mandelblita stwierdził, że to próba zamachu stanu i odsunięcia go od władzy. Oznacza to, że sam nie zamierza odejść, ale jego pozycja będzie słabnąć z dnia na dzień.

Netanjahu nie jest pierwszym premierem, który ma problemy z wymiarem sprawiedliwości. Szlaki przetarł mu Ehud Olmert, przeciwko któremu również toczyło się śledztwo w sprawie korupcji, ale różnica jest jednak taka, że Olmert podał się do dymisji, zanim formalnie postawiono mu zarzuty. Potem były już premier został skazany i odsiedział 16 miesięcy w więzieniu. Dla Izraelczyków było to szokiem, ale nie mniejszym niż gdy prezydent Mosze Kacaw został skazany za gwałt. Nikt nie może czuć się w Izraelu ponad prawem, nawet jeśli pełni najwyższe funkcje.

Dziś opozycja ma na Netanjahu używanie. Słusznie przypomina się mu jego własne słowa wobec Olmerta, kiedy stwierdził, że „premier unurzany w śledztwa nie ma moralnego ani publicznego mandatu do podejmowania brzemiennych w skutki decyzji dla państwa Izrael”. Wówczas uważał, że istnieją „realne obawy”, że premier będzie podejmować decyzje w oparciu o swój osobisty interes i polityczne przetrwanie, a nie w trosce o interes kraju.

Te słowa wracają dziś do Netanjahu jak bumerang, a premier w zasadzie nie jest w stanie ich odrzucić. Jair Lapid słusznie zwrócił uwagę, że trudno wyobrazić sobie szefa rządu, który w nocy decyduje o uderzeniu na Syrię, a następnego dnia zeznaje jako świadek we własnej sprawie.

Czytaj także: Czy Miri Regev zastąpi Benjamina Netanjahu?

Co teraz czeka Izrael?

Wprawdzie zarzuty nie usuwają automatycznie premiera z urzędu, ale Izrael i sam Netanjahu są w bardzo trudnej sytuacji. Zaledwie wczoraj rywal Bibiego z Niebiesko-Białych Benny Ganc fiaskiem zakończył misję znalezienia większości dla poparcia swojego rządu, podobnie jak zresztą wcześniej sam Netanjahu. To oznacza, że teraz to Kneset ma 21 dni na to, by któryś z deputowanych spróbował utworzyć nowy gabinet. Teoretycznie może być to nadal obecny premier, ale jego pozycja wyjściowa jest coraz słabsza.

Krew rywala czuje Awigdor Liberman, a należy on do tych polityków, którzy nie zawahają się przegryźć gardła konkurentowi, by zbudować własną pozycję. Liberman (w przeszłości wykidajło w dyskotece) przekonał się, że jego nieugięta postawa przynosi mu korzyści. To on honorowo odszedł z funkcji ministra obrony, protestując przeciwko jego zdaniem zbyt łagodnej wobec Hamasu polityce Bibiego i również dlatego, że nie mógł przeforsować swojej ustawy o poborze dla ortodoksyjnych Żydów. To przyniosło mu niemal podwojenie mandatów jego ugrupowania Nasz Dom Izrael w Knesecie (z pięciu do ośmiu). I jeśli nie nadwyręży swojej wiarygodności, może liczyć na więcej.

To właśnie Liberman, obwołany kingmakerem, jest dziś języczkiem u wagi na izraelskiej scenie politycznej. Bez niego nie powstanie żaden rząd, a on wymarzył sobie szeroką koalicję Likudu z Niebiesko-Białymi, bez partii religijnych (nie do przyjęcia przez Netanjahu). Nie był gotów zaakceptować mniejszościowego rządu Ganca z poparciem partii arabskich, które uważa za „piątą kolumnę”. Dziś to właśnie on ma najwięcej do ugrania.

Jeśli w ciągu 21 dni Kneset nie znajdzie nowego premiera (albo Bibi nie zdoła zbudować większości), Izrael czekają trzecie wybory w ciągu mniej niż roku. Tego scenariusza Netanjahu za wszelką cenę będzie chciał uniknąć, bo tak jak Liberman ma najwięcej do zyskania, on ma najwięcej do stracenia. Jeśli w ostatnich wyborach stracił dwa mandaty, to jak będzie teraz, z zarzutami?

Pytanie brzmi: co zrobi premier, który do tej pory budował wizerunek największego twardziela izraelskiej polityki, by utrzymać się u władzy? Co zrobi człowiek, który walczy o wszystko? Taki człowiek również może zrobić wszystko. I to nie jest dobra wiadomość dla Izraela.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną