Greta Thunberg nie zaskoczyła, bo jak zwykle przypomniała, że „nasz dom płonie”, a bezczynność dorosłych, zwłaszcza liderów politycznych i biznesowych, dostarcza tylko ogniowi paliwa. Aktywistka przypomniała, że to samo mówiła w Davos rok wcześniej. I co? Nic, cisza. Więc nawet ona, słynąca z emocjonalnych wystąpień, mówiła jakby z rezygnacją, ale też pełną determinacją, wspierana przez młodzież, która dotarła tu z nią.
Czytaj także: Gorąco w styczniu? Grzeje nas… Ocean Indyjski
Greta nie spotkała się z Trumpem
Nie zabrakło polskiego akcentu, Szwedka tydzień wcześniej odwiedziła nasz kraj. Realizując film dokumentalny, dotarła z ekipą do Bełchatowa, rozmawiała m.in. z górnikami z zamkniętych kopalni. W Davos nie spotkała się z największym swym adwersarzem – Donaldem Trumpem. Prezydent, który zdecydował o wycofaniu USA z porozumienia paryskiego, chwalił amerykański model gospodarczy i krytykował wszystkich piewców ekologicznej apokalipsy.
Trump też więc nie zaskoczył, jak widać, trwa przy swym braku przekonania, że to człowiek odpowiada za kryzys. Nie przekonują go ani informacje naukowe, ani sondaże opinii publicznej pokazujące, że nawet w USA większość mieszkańców nie ma wątpliwości i 67 proc. spośród nich chce, by rząd robił więcej w sprawie ochrony klimatu.
Faktem jest, że w Stanach negacjonizm panuje głównie na prawicy, wśród zwolenników Trumpa i Partii Republikańskiej.