W Azji Wschodniej sporo się w węgiel inwestuje, antyprzykładem świecą zwłaszcza Chiny. Ale wśród krajów rozwiniętych taki kierunek to rzadkość. W klubie G7 tylko Japonia funduje sobie nowe elektrownie tego typu. Co więcej, w G7 tylko Japonia i Stany Zjednoczone nie dołączyły do koalicji antywęglowej skupiającej państwa, miasta czy prowincje, które zobowiązały się do maksymalnego ograniczenia spalania tego surowca.
Czytaj także: Dlaczego jesteśmy zakładnikami węgla
Japonia stoi węglem
Wątpliwości biorą się oczywiście z troski o klimat, podgrzewany emisjami gazów cieplarnianych. Chodzi wszak o kraj zaawansowany i zamożny, który mógłby sobie poszukać innych, mniej szkodliwych źródeł energii. „New York Times” podaje tymczasem, że przyszłe elektrownie węglowe wyemitują w 12 miesięcy tyle dwutlenku węgla, co samochody osobowe co roku sprzedawane w USA. Nowojorski dziennik złośliwie zauważa, że plany oparcia energetyki na węglu kontrastują z opowieściami o tym, jak rekordowo zielone mają być igrzyska letniej olimpiady w Tokio.
Praktyka rozmija się też z deklaracjami premiera Shinzō Abe, zapowiadającego, że kraj będzie liderem ograniczania emisji. Japonia co prawda zobowiązała się, że do 2030 r. obniży je o 26 proc. w porównaniu z 2013 oraz o 80 proc. do połowy wieku (rząd nie określa, do jakiej daty się tu odnosi, prawdopodobnie do 1990 r.). Czy to się uda?
Na bieżąco sprawę weryfikuje serwis Climate Action Tracker, prowadzony przez instytucje badawcze i ekspertów ds.