Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Pogrom muzułmanów w Indiach to przestroga dla świata

Premier Indii do tej pory nie skomentował aktów przemocy. Premier Indii do tej pory nie skomentował aktów przemocy. Mohammad Ponir Hossain/Reuters / Forum
Spalone meczety, domy i sklepy. Tysiące uciekinierów i bierność policji. Media społecznościowe pełne zatrważających scen przemocy. To bilans zamieszek w stolicy Indii. Nad Gangesem zbudziły się najciemniejsze demony.

Każdy mieszkaniec Indii, zapytany o najgorszy koszmar, odpowie: zamieszki na tle religijnym. To najostrzejsza, łatwo przeradzająca się w rzeź forma przemocy społecznej, jaka w przeszłości dotykała kraj. Właśnie objawiła się z nową mocą, zasilona wirtualnymi formami komunikacji, takimi jak pomagający skrzykiwać się hinduistycznym bojówkom WhatsApp, wykorzystywany też do szerzenia fake newsów o rzekomych muzułmańskich powstaniach wymagających stłumienia. Obrazy minionych dni w 26-milionowej stolicy, zarejestrowane i upubliczniane przez świadków, ofiary i sprawców, stworzyły wstrząsający pejzaż brutalności.

Mężczyźni zatłuczeni na śmierć kijami i na oczach własnych dzieci wrzucani do rynsztoków. Ciężarne kobiety kopane przez tłum, imamowie bici i oblewani kwasem. Zakrwawione ofiary na ulicach. Zdemolowane i zburzone meczety, płonące sklepy i domy, całe rodziny uciekające z dzielnic, w których przez lata żyły w zgodzie z wyznającymi hinduizm sąsiadami. Zszokowani lekarze, którzy takich obrażeń nie widzieli od dekad.

Zobacz także: Indyjski system kastowy

Kampania nienawiści w Indiach

Miniony tydzień w Delhi to krwawy owoc antymuzułmańskiej polityki prowadzonej przez rządzącą Indyjską Partię Ludową (BJP) od 2014 r. Kampania nienawiści nasilała się w ostatnich miesiącach m.in. poprzez inwazję wojska i blokadę dotąd autonomicznego Kaszmiru zamieszkanego przez większość muzułmańską. A także przez wprowadzenie w grudniu prawa ułatwiającego uzyskanie indyjskiego obywatelstwa imigrantom ze wszystkich krajów Azji Południowej z wyjątkiem muzułmanów.

Reklama