Kilka ostatnich dni ostatecznie rozwiało wszelkie wątpliwości na temat tego, co właściwie Donald Trump myśli o pandemii koronawirusa i co jako prezydent zamierza w związku z tym zrobić. Najwyraźniej uznał, że należy przede wszystkim ratować gospodarkę przed niewyobrażalnym kryzysem – i to nawet licząc się z tym, że może to oznaczać zaostrzenie kryzysu zdrowotnego, czyli więcej zachorowań i zgonów.
Czytaj też: Dlaczego tak bogaty kraj jak USA nie radzi sobie z Covid-19
Trump rozwiąże zespół ds. walki z Covid-19?
Najpierw Trump zasugerował, że specjalny rządowy zespół ds. Covid-19 pod kierownictwem wiceprezydenta Mike′a Pence′a, złożony z ekspertów takich jak dyrektor Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych Anthony Fauci i koordynatorka walki z epidemią dr Deborah Birx, zakończy wkrótce działalność. Następnego dnia ogłosił, że jednak będzie pracował „bezterminowo”. Ale i zaznaczył, że skupi się teraz na „bezpieczeństwie i otwarciu” – w domyśle: gospodarki.
Pomysł likwidacji zespołu czy też tylko jego niepojawiania się na codziennych konferencjach prasowych w Białym Domu z udziałem prezydenta miał może na celu – jak przypuszcza m.in. „Los Angeles Times” – jego zniknięcie z pierwszego planu i podkreślenie odpowiedzialności federalnych agencji za stan walki z pandemią. W ten sposób byłyby one winne porażek, podczas gdy Trump przywłaszczyłby sobie zasługę ewentualnego sukcesu. Rozwiązanie zespołu miałoby w każdym razie znaczenie symboliczne – nie koncentrujemy się już na koronawirusie, co widać zabrzmiało zbyt drastycznie, miało zły wydźwięk piarowy i stąd odwołanie komunikatu.
Czytaj też: Skąd się wziął ten wirus? Ufajmy nauce, nie plotkom
Lockdown groźniejszy niż wirus?
Znamienne były także wypowiedzi Trumpa zaraz potem. W czasie wizyty w Arizonie oświadczył: „Nie możemy trzymać kraju w zamknięciu przez następne pięć lat. Musimy sprawić, żeby nasz kraj powrócił [na normalne tory?]. Ludzie umierają też w inny sposób – narkotyki, samobójstwa... I tracą pracę – musimy ją przywrócić”. A zapytany w telewizji ABC News o cenę znoszenia obostrzeń nałożonych w celu minimalizacji kontaktów międzyludzkich odparł: „Tak, możliwe, że będzie więcej zgonów”. Innymi słowy: lockdown, który spowodował zamrożenie gospodarki, jest dla Ameryki groźniejszy niż wirus, i trzeba zrobić wszystko, żeby ją ratować. Nie bacząc na ludzkie koszty.
W federalnym systemie USA restrykcje wprowadzili gubernatorzy niemal wszystkich stanów i chociaż Trump od początku kwestionował ich sens, nie mógł cofnąć tych decyzji. Rozpętał więc kampanię polityczną, pochwalając w swych tweetach pierwsze oznaki oddolnego oporu przeciw nim. I nawet gdy ogłosił wytyczne Białego Domu zgodne z obostrzeniami w stanach, nadal podsycał uliczne protesty. Ich uczestnicy, prócz transparentów z hasłami afirmacji swobód obywatelskich, które gubernatorzy ich zdaniem tłumią, wznosili banery pozdrawiające prezydenta. Źródła tych demonstracji są dwojakie – tradycyjna niechęć Amerykanów do ograniczania ich prywatnej wolności, ale też dotkliwość ekonomicznych skutków lockdownu, bo w USA skala bezrobocia jest znacznie większa niż w Europie.
Czytaj także: Inspirowana rebelia covidowa
Epidemia wcale w Stanach nie zwalnia
Według sondaży restrykcje cieszą się poparciem zdecydowanej większości Amerykanów. Rozumieją oni, że wolność, nawet w liberalnej demokracji, nie może być absolutna – jej granicą jest wolność, a także bezpieczeństwo i zdrowie innych. Ci, którzy odmawiają noszenia masek w sklepach albo używają wyzwisk, gróźb, przemocy wobec osób zwracających im uwagę czy wręcz próbujących skłonić do przestrzegania prawa, afirmują wolność, ale szkodzą bliźnim. Trump takie postawy i nastroje rozbudza i podsyca.
Obostrzenia stopniowo rozluźniają i znoszą najczęściej, choć nie tylko, gubernatorzy republikańscy. Uzasadnieniem jest wszędzie potrzeba zahamowania kryzysu gospodarki. Problem w tym, że epidemia w USA wcale nie słabnie, a eksperci ostrzegają, że uchylając restrykcje, ryzykuje się ponowny wzrost tempa zachorowań. A co gorsza, sam rząd przewiduje, że do końca maja codziennie będzie umierało na wirusa 3 tys. Amerykanów – o 70 proc. więcej niż dzisiaj. Według najnowszej prognozy do sierpnia liczba zgonów osiągnie prawdopodobnie 135 tys., co oznaczałoby dwukrotny wzrost w stosunku do ich obecnej liczby. A sprawdzonego leku ani szczepionki wciąż nie ma.
Można by powiedzieć, że Trump, opowiadając się za pierwszeństwem gospodarki nad zdrowiem, zadeklarował się po prostu jako wyznawca jednej z dwóch szkół myślenia o pandemii. Tej, która głosi, że trzeba zapobiec ekonomicznej katastrofie na skalę Wielkiego Kryzysu z lat 30., gdyż zapaść grozi także pogorszeniem się kondycji służby zdrowia, co ostatecznie też oznacza wzrost umieralności. Pogląd ten jest dość rozpowszechniony i wspiera go zwłaszcza teoria „stadnej odporności”, która postuluje, by pandemię niejako puścić na żywioł, tzn. nie ograniczać kontaktów, pozwolić zakazić się wielkiej liczbie ludzi, z których część – starzy i słabowici – umrze, ale większość się uodporni i zarazę będziemy mieli z głowy.
Czytaj też: USA, kraj ludzi źle ubezpieczonych
Niech przetrwają najsilniejsi?
Ale po pierwsze, wiązanie kryzysu gospodarki z nieuniknionym kryzysem zdrowotnym zakłada, że ochrona zdrowia nie jest bynajmniej priorytetem, a jej system to taka sama gałąź ekonomii jak każda inna. Wiadomo, że w USA na Covid-19 zapadają najczęściej biedni, Afroamerykanie i Latynosi. Można podejrzewać, że postawa zwolenników znoszenia restrykcji, nie bacząc na ryzyko nawrotu pandemii, wynika z ich mniej lub bardziej skrytego sentymentu dla społecznego darwinizmu. Niech przetrwają najsilniejsi. Poza tym warto przypomnieć, że w Szwecji, która jako jedyna w Europie postawiła na stadną odporność, liczba zgonów per capita jest dużo wyższa niż w sąsiednich krajach skandynawskich: Danii, Norwegii i Finlandii, a Wielka Brytania, która też zdawała się eksperymentować z tymi metodami, wysforowała się na czoło europejskiej stawki w statystyce zgonów. Może dlatego, że właściwie nie bardzo jeszcze wiadomo, jak to jest z tym nabywaniem odporności po zakażeniu.
Biały Dom myśli już o wyborach
A dlaczego Trumpowi tak się spieszy z odmrażaniem gospodarki? To oczywiste – wie, że jego reelekcja w tym roku bezpośrednio zależy od jej kondycji. Bezrobocie wzrosło już do 16–18 proc., a ekonomiści wróżą 20 proc. Poparcie dla prezydenta w sondażach nie przekracza 45 proc. i w paru kluczowych stanach swingujących prowadzi Joe Biden.
Trump skompromitował się zachowaniem na briefingach na temat koronawirusa i brakiem empatii. A wybory już za sześć miesięcy. To one, a nie pandemia, będą stawać się powoli głównym obiektem zainteresowania Białego Domu.
Czytaj także: Rozmyślania lekarza z Manhattanu