Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Brazylia gra z wirusem w rosyjską ruletkę

Prezydent Brazylii Jair Bolsonaro Prezydent Brazylii Jair Bolsonaro Joedson Alves / EFE / Forum
Największy kraj Ameryki Południowej stał się nowym epicentrum pandemii. Lawinowo rośnie liczba zgonów, służbie zdrowia grozi katastrofa, a rząd działa bez strategii.

Gdy Europa powoli się odmraża i wyprowadza społeczeństwa z izolacji, Ameryka Południowa w walce z pandemią Covid-19 jest właściwie na przeciwległym biegunie. Politycy na Starym Kontynencie mówią już niemal wyłącznie o gospodarczych skutkach lockdownu, tylko przypominając o obowiązku noszenia maseczek. Ich odpowiednicy po drugiej stronie globu nie mogą sobie pozwolić na taki luksus. O drugiej fali wirusa nawet nie myślą – przede wszystkim dlatego, że ta pierwsza w krajach latynoamerykańskich nie osiągnęła jeszcze szczytu.

Czytaj też: Koronawirus zostanie z nami długo. Może nawet pięć lat

Koronawirus? „Zwykła grypa”

Rządy do walki podeszły bardzo różnie, choć większość zareagowała relatywnie szybko. Chilijski prezydent Sebastian Piñera zamknął obywateli w domach i odwołał zaplanowane na kwiecień referendum konstytucyjne, zapowiadane jako jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych od upadku dyktatury Augusto Pinocheta w 1989 r. Podobnie postąpiły władze Argentyny, a kraje andyjskie, zwłaszcza Peru i Boliwia, już w marcu zaczęły dystrybuować środki ochrony osobistej. Z tej różnorodnej, choć co do zasady spójnej mozaiki wyłamywała się Brazylia, największy kraj regionu i, jak się dzisiaj okazuje, największa w tym regionie ofiara pandemii.

Prezydent Jair Bolsonaro, ultraprawicowy radykał, cały czas uważa wirusa za zjawisko wykreowane przez liberalne elity działające w spisku z koncernami farmaceutycznymi. Cel tego spisku jest oczywisty – zatrzymanie brazylijskiej gospodarki, eksportu żywności i surowców naturalnych. Choć sam przeszedł infekcję, nadal się upiera, że to „zwykła grypa”, ignoruje zalecenia WHO i własnego ministerstwa zdrowia. W końcu do powstrzymania się od szerzenia kłamliwych informacji na temat choroby zmusił go brazylijski sąd najwyższy, zabraniając polemik z resortem, a Facebook i Twitter usunęły jego wpisy.

Brazylia przed szczytem zachorowań

Jak to jednak często bywa, konflikty na najwyższych szczeblach nie do końca przekładają się na sytuację zwykłych obywateli. A ci z powodu opieszałości administracji Bolsonaro w pierwszych tygodniach pandemii znaleźli się teraz w jej epicentrum. W ubiegłym tygodniu liczba zgonów z powodu koronawirusa przekraczała 600 na dobę przez trzy dni z rzędu. Zakażonych jest ponad 241 tys. osób, to czwarty wynik na świecie: po USA, Rosji i Wielkiej Brytanii. Całkowita liczba ofiar przekracza 16 tys. Co więcej, rośnie szybko – w tej chwili gorsze dobowe statystyki umieralności mają tylko Stany Zjednoczone.

Wciąż nie wiadomo, kiedy pandemia w Brazylii osiągnie szczyt – mówi się o końcówce maja, czerwcu lub nawet lipcu. Pewne jest, że wirus zbierze tragiczne żniwo i zostanie tam na długo. Symulacja badaczy z Uniwersytetu Oksfordzkiego, przygotowana we współpracy z brazylijskimi naukowcami, wskazuje, że kraj może ponieść jeszcze większe straty niż USA, a 9 czerwca liczba zgonów na Covid-19 może przekroczyć 65 tys.

Dane i tak należy przyjmować z przymrużeniem oka. Niski poziom testowania zaniża z pewnością liczbę zakażonych, nawet ministerstwo zdrowia przyznaje, że nie ma pojęcia, ile się w kraju takich badań przeprowadza. Wielu chorych umiera w domach, a tych zgonów do ogólnonarodowej statystyki urzędnicy nie dopisują. Jeśli dodać milionowe fawele na obrzeżach miast, w których nad pandemią zapanować próbuje nie władza publiczna, ale zorganizowana przestępczość, otrzymamy tragiczny obraz. Zdaniem Centrum Działań ds. Zdrowia Publicznego całkowita liczba zakażonych może być w kraju nawet kilkunastokrotnie wyższa od oficjalnej.

Czytaj też: Spór naukowców. Pandemia nie zaczeka na więcej danych

Ministrowie podają się do dymisji

Kryzys pandemiczny szybko przerodził się w polityczny. W kwietniu ze stanowiska ministra zdrowia musiał odejść niezwykle popularny Luis Mandetta, który regularnie wchodził w zwarcie z Bolsonaro. Zastąpił go Nelson Teich, wytrwał niecały miesiąc. Rezygnację ogłosił 15 maja w krótkiej wiadomości na WhatsAppie. Przyczyn nie podał. Nieoficjalnie wiadomo, że Teich, który początkowo popierał strategię prezydenta, z czasem przestał się z nim zgadzać i zażądał zaostrzenia restrykcji. Przyspieszenie pandemii przelało czarę goryczy, Teich nie chciał być odpowiedzialny za tę klęskę.

Z powodu konfliktu z prezydentem odszedł też minister sprawiedliwości Sergio Moro. Pod adresem Bolsonaro rzucał jednak znacznie poważniejsze zarzuty. Oskarżał go o ręczne sterowanie prokuraturą i ingerowanie w przebieg śledztw, zwłaszcza sprawy Lava Jato – sięgającego najwyższych szczytów gigantycznego skandalu korupcyjnego. Wreszcie przeciw głowie państwa zbuntowali się samorządowcy i przedstawiciele władz stanowych. Walcząc z lekceważącą polityką prezydenta, miasta i stany same wprowadzały przymusowe kwarantanny, ograniczenia w korzystaniu ze sklepów, zamykały szkoły i organizowały transporty sprzętu medycznego.

Czytaj też: Kto i po co sieje zamęt w sprawie koronawirusa

Brazylia gra w rosyjską ruletkę

Na poziomie lokalnym ciężko jednak wygrać z takim przeciwnikiem jak SARS-CoV-2. Zwłaszcza że rząd federalny nadal nie kwapi się, by wprowadzić ogólnokrajową strategię walki. Nawet w największych i najlepiej zaopatrzonych metropoliach sytuacja wygląda już dramatycznie. Bruno Covas, mer São Paolo, w rozpaczliwym przekazie do mediów poinformował w weekend, że szpitale zapełnione są w 90 proc. i już w ciągu dwóch tygodni może zabraknąć miejsc. Niewiele lepiej jest w Rio de Janeiro, Kurytybie, Salvadorze, Fortalezie i innych dużych ośrodkach. „Rząd gra z nami w rosyjską ruletkę” – mówi Covas.

Bolsonaro pozostaje niewzruszony. Kolejne dymisje nie robią na nim wrażenia, a w przekazach do obywateli wciąż koncentruje się na działaniu „dla dobra przedsiębiorstw”. Rosnącej liczbie zachorowań i zgonów, ale też innym tragicznym wydarzeniom w kraju – pojawieniu się wirusa u jeszcze bardziej bezbronnych rdzennych plemion amazońskich czy bezprecedensowej fali policyjnej przemocy w dzielnicach biedy – Jair Bolsonaro nie poświęca ani słowa. Bo jak udowadnia na przykładzie ofiar koronawirusa, problemy innych nie do końca są jego własnymi problemami.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną