Skrojony pod koronakryzys fundusz odbudowy ma być częścią unijnego budżetu na lata 2021–27, którego zrewidowany projekt Komisja Europejska powinna przedstawić w przyszłym tygodniu. Idea transferów między krajami, które byłyby sfinansowane ze wspólnego długu Unii – to było przez lata polityczne tabu w Berlinie, a zarazem żelazny i regularnie odrzucany postulat Paryża. Dlatego część ekspertów nazywa ugodę kanclerz Angeli Merkel i prezydenta Emmanuela Macrona w sprawie emisji obligacji na sfinansowanie funduszu niemal „momentem hamiltonowskim”. To odniesienie do Alexandra Hamiltona, który w XVIII w. przyczynił się do uwspólnienia długów stanowych w USA, co umocniło ich federacyjny charakter.
Czytaj też: „Lato nie będzie normalne”. Bruksela próbuje ratować wakacje
Gwarantują wszyscy, Polska też
Takie porównania to chyba gruba przesada, bo nie mamy do czynienia z prawdziwymi wspólnymi „euroobligacjami” – pieniądze miałyby być bowiem dzielone za pośrednictwem unijnego budżetu, zapewne pod rygorami, w ograniczonej ilości i w ramach jednorazowego programu. Mimo to francusko-niemiecki plan to niewielkie ustępstwo ze strony Macrona (odpuścił nierealistyczne postulaty emisji euroobligacji czy tez „koronaobligacji), a bardzo śmiały krok Merkel. W Brukseli spekuluje się nawet, że jednym z motywów zgody Berlina na takie przyspieszenie była chęć zrównoważenia potężnego ciosu ze strony niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego. Jego niedawne orzeczenie w sprawie działań Europejskiego Banku Centralnego może poważnie zahamować prawdziwie sfederalizowaną politykę monetarną w strefie euro.