Jeszcze 20–30 lat temu, kiedy polityka była „normalniejsza”, tzn. rządziła się bardziej tradycyjnymi prawami, wiadomość tę zbylibyśmy wzruszeniem ramion. Oto raper celebryta, multimilioner i mąż Kim Kardashian, znanej z tego, że jest znana (z telewizji), czyli Kanye West, ogłosił, że będzie kandydował na prezydenta USA. Dziś, kiedy w Białym Domu urzęduje inny gwiazdor TV reality show i biznesmen, na Ukrainie rządzi były aktor satyrycznego serialu odgrywający rolę głowy państwa, a w Polsce prezydentem ogłasza się Mariusz Max Kolonko – nic już nie może dziwić. Skoro zaciera się granica między polityką a rozrywką albo między kabaretem a rzeczywistością serio, newsa o raperze przymierzającym się do steru supermocarstwa nie powinniśmy chyba traktować wyłącznie jak żartu.
Czytaj też: Na czym polega fenomen rodu Kardashianów
Kanye West od dawna flirtuje z polityką
Kanye West, przyznajmy, to raper nieprzeciętny, postać nieledwie renesansowa, bo także producent muzyczny i projektant mody, który od dawna flirtuje z polityką. Jego żona od dłuższego czasu zabiera głos w ważnych społecznie sprawach – wzywała np. do uchwalenia reformy wymiaru sprawiedliwości i z powodzeniem lobbowała za zwolnieniem kilku skazanych. Kanye już w 2015 r. oznajmił, że będzie się ubiegał o prezydenturę, ale potem wyjaśnił, że chodzi dopiero o 2024 r. Jako jeden z nielicznych czarnych Amerykanów poparł Donalda Trumpa.