Takiej suszy jak tegoroczna nie było na Krymie od 150 lat. Półwysep znalazł się na skraju klęski ekologicznej, a może nawet już tę granicę przekroczył. Bo Krym to nie tylko plaże i kurorty nad Morzem Czarnym, gdzie brak wody nie jest tak oczywisty. To także rozległe stepy, tereny rolnicze, gdzie krymscy Tatarzy uprawiają zboża, ryż, kukurydzę, soję. To też sady owocowe. Właściwie trzeba by powiedzieć: uprawiali, bo brak wody sprawia, że o działalności rolniczej można dziś mówić bardziej w czasie przeszłym. Straty sięgają kilkuset milionów dolarów.
Czytaj też: Jak zatrzymać katastrofę klimatyczną
Problem Krymu z wodą
Oficjalnie zapasy słodkiej wody oblicza się na 110 mln m sześc., ale w rzeczywistości ten zapas spadł już do poziomu 85 mln. Wody nigdy nie było na Krymie zbyt wiele, choć własny zapas wystarczał dla potrzeb mieszkańców, wody pitnej dostarczały lokalne źródła i ujęcia. Ale dla intensywniejszej działalności rolniczej, sadowniczej czy przemysłowej już było o tę wodę trudniej. To dlatego za rządów radzieckiego przywódcy Nikity Chruszczowa w latach 60. wybudowano Kanał Północnokrymski. Woda z Dniepru zasilała cały półwysep i nigdy jej nie zabrakło. Kanał miał ponad 400 km. Jego strategiczna część, śluzy, znajduje się w Nowej Kachowce w obwodzie chersońskim.
Problemy zaczęły się po aneksji Krymu przez Rosję w 2014 r. Zaatakowana podstępnie Ukraina użyła broni, jaką miała: ówczesny prezydent Petro Poroszenko zdecydował o zamknięciu kanału. Nie uległ argumentom tych, którzy chcieli wodę Rosjanom sprzedawać po jak najwyższych cenach. Twardo mówił: nie. Dopóki rosyjskie wojska okupują ukraińską ziemię i panoszą się rosyjscy żołnierze, woda kanałem nie popłynie. Takie stanowisko zajmuje też obecny prezydent Wołodymyr Zełenski, nie podejmując żadnych negocjacji na ten temat.
Rosjanie poradzili sobie z wieloma kłopotami, jakich im przysporzyła ta aneksja. Z użyciem kolosalnych nakładów wybudowali most przez Cieśninę Kerczeńską, spektakularny dowód ich wszechsiły, dający dostęp do półwyspu z terytorium Rosji. Poradzili sobie z energetyką, komunikacją, kończą budowę dwóch nowych lotnisk. Ale z wodą nie dali rady. Ani myśl techniczna, ani największe pieniądze, ani żadna chęć szczera nie były w stanie przywrócić obfitości wody. Odsalanie wody morskiej (zaledwie 0,16 proc. w bilansie) podobnie jak budowanie studni głębinowych czy systemu ujęć artezyjskich nie są rozwiązaniem, a prowadzą wprost do innej katastrofy ekologicznej: zasolenia gruntów.
Rosjanie odbiją wodę siłą?
Putin może tupać nogami na Kremlu, ale woda na Krymie nie wytryśnie, cudów nie ma. Rosjanie zresztą walnie przyczynili się do katastrofy, pomnażając bez zahamowań i wyobraźni liczbę ludności na Krymie, wysyłając na wakacje czynowników (wszyscy przecież zużywają wodę), a także, może najbardziej, zwielokrotniając liczbę żołnierzy i instalacji wojskowych. Sami sobie podcinają gałąź.
Czy przy pomocy wody, nie armat, Ukraina rzuciła Rosjan na kolana? I nie sfolguje, bo jak powiedział ukraiński minister spraw zagranicznych Dmytro Kuleba: kraj nie pomoże Rosji w rozwiązywaniu jej problemów na Krymie, niech sobie sama urwie głowę. Trzeba się było, Władimirze Putinie, zastanowić przed podjęciem decyzji o aneksji.
Czytaj też: Jak żyć w czasach suszy?
Ale nie do końca tak jest. A przynajmniej jeszcze nie wiadomo. W tej sytuacji, bez wątpienia upokarzającej dla Kremla, niewykluczone, że Rosjanie zechcą odbić wodę siłą. Gdy Moskwa żąda od Ukrainy wznowienia dostaw, Kijów odpowiada, że po zakończeniu okupacji, aż ostatni żołnierz rosyjski opuści Krym. Ale obawy przed siłowym rozwiązaniem są i są całkiem uzasadnione. Putin nie znosi upokorzeń, a gdy ma rządzić w nieskończoność, nie może uznać, że jakoś to będzie.
We wrześniu mają się odbyć na Morzu Czarnym wojskowe ćwiczenia Kaukaz 2020. Ukraińcy przypuszczają, że to świetna okazja, by zaatakować ich od południa, zająć obwód chersoński, gdzie znajdują się śluzy. A potem można się przebić nawet do Naddniestrza, zajmując Odessę po drodze. Warto tu uważnie spojrzeć na mapę.
Czytaj też: Czy grozi nam nowy wyścig zbrojeń?
Ukraina gotowa na atak
W Kijowie taki scenariusz nikogo nie zaskakuje. Jak powiedział niedawno zastępca szefa Sztabu Generalnego Ukrainy Ołeksij Taran, Ukraina spodziewa się ataku, a nawet jest na niego gotowa. Siły zbrojne szykują się do obrony wzdłuż całej granicy, bo atak może przyjść z Krymu, podbitego Donbasu, a nawet od strony Białorusi.
Przed wojną o wodę ostrzegał też dowódca marynarki kontradmirał Ołeksij Nejiżpapa. Jeśli na Krymie rozpocznie się odbudowa Kanału Północnokrymskiego, będzie to sygnał, że Moskwa zdecydowała się na konfrontację. I że trzeba będzie dać odpór. Jeśli Rosja zaatakuje od strony Krymu, przyjdzie się zmierzyć z operacją lądową, morską i powietrzną. Rosyjskie siły pozostają w gotowości bojowej, czyli są zdolne do natychmiastowej ofensywy.
Ukraińscy wojskowi przypominają, że na Krymie stacjonuje ponad 32 tys. rosyjskich żołnierzy, a obrona nadbrzeżna składa się z dwóch brygad Gwardii Narodowej i Służby Granicznej. Rosja wzmocniła też siły na linii rozgraniczenia w Donbasie, dziś to już 87 tys. żołnierzy, 1100 czołgów, 2600 wozów bojowych, systemy artyleryjskie rakiet bojowych i taktycznych rakiet balistycznych, wyliczają specjaliści. Takie działania trudno już ukryć.
Również Amerykanie ostrzegają przed eskalacją konfliktu i dostrzegają wzmożoną aktywność Rosjan na Krymie i w Donbasie. Na wszelki wypadek, w ramach pomocy wojskowej, Ukraina otrzymała amerykańskie systemy przeciwczołgowe Javelin, jest też zgoda na sprzedaż 16 nowoczesnych kutrów bojowych i innych elementów uzbrojenia za ponad 600 mln dol. Utracona po ataku na Krym flota wyraźnie się odbudowuje i to w sposób nowoczesny.
Czytaj też: Atomowy straszak Putina. Czy Rosja użyje swojej broni?
Rosja nie poprosi i nie padnie na kolana
Czy atak na Ukrainę jest jednak realnym zagrożeniem? Z Putinem, prawdę mówiąc, wszystkie scenariusze są możliwe. Czy ktokolwiek spodziewał się agresji w 2014 r.? Z drugiej strony musiałby się liczyć z gwałtowną reakcją Zachodu, nowymi sankcjami, osłabiającymi i tak nadwerężoną gospodarkę. Jesienią kampania wyborcza w Stanach wkroczy w ostatnią fazę i może zajmowanie się Krymem nie będzie podstawowym zmartwieniem Trumpa. Ale w Kijowie musiałby zapanować wcześniej chaos, ułatwiający Rosjanom działanie.
Straszenie wojną to na Ukrainie jeden z istotnych elementów polityki, swego rodzaju tradycja. Strach rozbudza atmosferę zagrożenia i obrony, odwraca uwagę od kłopotów życia codziennego, sytuacji ekonomicznej czy politycznych sporów. To może być gra umiejętnie rozgrywana przez polityków. Co nie zmienia faktu, że Rosjanie mają problem: paść na kolana i wycofać się? Nie w ich stylu. Prosić – raczej też nie. Pozostaje modlitwa o deszcz.
Tymczasem krymscy Tatarzy ostrzegają, że rolnictwo traci ogromne sumy, a o nawadnianiu wielu tysięcy hektarów pól, jak kiedyś bywało, można zapomnieć. Zapasy wyczerpią się za półtora miesiąca lub wcześniej.