27-letnia Pinar Gültekin umierała w bólu. Starszy o pięć lat Cemal Metin zabił ją, bo – twierdzi – groziła, że powie o ich romansie jego żonie, i zażądała pieniędzy. Wersji Gültekin nigdy nie poznamy, 21 lipca policja znalazła beczkę z jej spalonymi zwłokami w lesie na prowincji. W Stambule, Ankarze, Izmirze i Antalyi kobiety skrzyknęły się na protesty i nocne czuwania. „Jesteśmy tu, Pinar”, „Nie chcemy umierać”, „Konwencja stambulska utrzymuje nas przy życiu” – skandowały. Na pogrzebie ojciec Gültekin nie krył emocji: „Wzywam całą Turcję: dość! Czy mamy zatrudnić strażnika, który szedłby krok w krok za każdą studentką w kraju?” – pytał retorycznie.
Wyzwanie przyjęte
– My, tureckie kobiety, aż za dobrze wiemy, co to znaczy wsiąść samej do autobusu albo iść ulicą po zmroku – tłumaczy w rozmowie z „Polityką” Meric Diraz, aktywistka związana z kilkoma organizacjami prokobiecymi. – Scenariusz, jaki rozegrał się po śmierci Gültekin, przepracowujemy regularnie. Dziewczyna znika, matka i rodzina zaczyna jej szukać, kilka dni później policja znajduje ciało. Właśnie dlatego w ostatnich latach zaczęłyśmy masowo protestować.
Protestować, dodajmy, zarówno na ulicach, jak i w mediach społecznościowych. Po śmierci Gültekin na Instagramie zaczęły się pojawiać czarno-białe zdjęcia kobiet, opatrzone hasztagiem #ChallengeAccepted. Turczynki wyrażały w ten sposób solidarność z ofiarami przemocy domowej, a ich akcja szybko wygenerowała ponad 6 mln wpisów i wykroczyła poza kraj.