Wielka Brytania do końca roku funkcjonuje w Unii, jakby była krajem członkowskim, tyle że bez prawa głosu we wszystkich jej instytucjach. Z początkiem stycznia 2021 r. okres przejściowy się zakończy, a wzajemne relacje handlowe będą się opierać już na nowej umowie Londyn–UE lub na zasadach Światowej Organizacji Handlu (WTO). Ten drugi wariant premier Boris Johnson nazywa – na użytek mniej zorientowanych wyborców – „australijskim”. Kryje się pod tym po prostu brak umowy liberalizującej zasady handlu ponad standardy WTO (takie właśnie łączą UE i Australię).
Czytaj też: Co z brexitem? Czy Londyn wrzucił wsteczny bieg?
Brexit. Londyn sięga po „broń nuklearną”?
Johnson wiosną straszył Unię odejściem od stołu negocjacyjnego, jeśli porozumienie nie powstanie przed lipcem. Dziś wysunął podobne ostrzeżenie, ale z nową datą: 15 października. Nie jest to duży kłopot, bo i Bruksela od dawna przestrzega, że umowa powinna zostać wynegocjowana do końca października, tak by udało się ją ratyfikować przed styczniem (potrzebna jest do tego m.in. przegłosowana zgoda Parlamentu Europejskiego). Znacznie większym problemem jest dziś to, że UE liczyła na przyspieszenie rokowań podczas zaczynającej się w ten wtorek rundy rokowań, a Londyn znów zmienia oczekiwania. Ponadto zdaje się sięgać – choć na razie wiemy o tym tylko z przecieków – po „broń nuklearną”, czyli groźbę złamania umowy.
Jak pisze „Financial Times”, rząd Johnsona zamierza w najbliższych dniach złożyć w Izbie Gmin projekt przepisów uderzających w specjalny status Irlandii Północnej, ustalony w już ratyfikowanej umowie brexitowej.