Armenia i Azerbejdżan znów strzelają. W walkach z udziałem ciężkiego sprzętu, czołgów, artylerii i lotnictwa miało zginąć co najmniej kilkadziesiąt osób, w tym cywile. W obu państwach ogłoszono stan wojenny i mobilizację. Tak wygląda najnowsza odsłona sporu o Górski Karabach, jednego z najstarszych konfliktów na świecie i najdłużej toczonego na terenie byłego ZSRR. Nie ma znaczenia, kto zaczął tym razem, bo do podobnych zdarzeń w rejonie Karabachu dochodzi często, w tym roku m.in. w lutym i lipcu. Niemniej obecna wymiana ognia jest najpoważniejsza od 2016 r., gdy stoczono tzw. wojnę czterodniową.
Czy Armenia i Azerbejdżan chcą wojny?
Konflikt sięga korzeniami końca lat 80. i doczekał się zbioru obserwacji, które okazywały się prawdziwe przez kilka dekad. Główne założenie jest takie: ani Armenia, ani Azerbejdżan nie są zainteresowane nową wojną na pełną skalę, bo ryzyko ewentualnej porażki byłoby tak duże, że groziłoby kompromitacją obozów rządzących oboma państwami. Czasy są jednak takie, że podobne generalizacje za sprawą pandemii, perspektywy globalnego kryzysu itd. przechodzą poważne sprawdziany, czego najlepszym przykładem jest sytuacja na Białorusi.
Na bieg wydarzeń na południu Kaukazu, w tym wokół Karabachu, decydujący wpływ mają sprzymierzona z Armenią