Świat

Nowa Zelandia po raz drugi wygrała z koronawirusem

Jacinda Ardern bije rekordy popularności w Nowej Zelandii. Jacinda Ardern bije rekordy popularności w Nowej Zelandii. Mark Mitchell / NZME / Pool via Xinhua / Forum
W ostatnim miesiącu liczba infekcji tylko raz osiągnęła poziom dwucyfrowy. Kraj jest chwalony za pandemiczną strategię, a premier Ardern pewnie zmierza po wyborcze zwycięstwo.

Na dalekim południu powtarza się scenariusz z przełomu wiosny i lata. Już wtedy reszta świata patrzyła na Nową Zelandię z mieszanką podziwu i zazdrości. Gdy krzywe zachorowań w Europie spłaszczały się wolno, a Stany Zjednoczone i Ameryka Łacińska nie były w stanie zahamować wirusa, tam liczba nowych przypadków zbliżała się do zera. Chorych nie przybywało przez większość maja, aż wreszcie 10 czerwca premier Ardern zdecydowała się zdjąć wszystkie obostrzenia. Nowa Zelandia stała się oficjalnie krajem wolnym od koronawirusa, a szefowa rządu z tej okazji pozwoliła sobie na taniec radości we własnej kuchni.

Jacinda Ardern znów miała rację

Covid-19 wrócił dwa miesiące później. Po 102 dniach bez ani jednego potwierdzonego przypadku ognisko choroby wybuchło w Auckland, największym mieście kraju. W liczbach bezwzględnych było oczywiście bez porównania mniejsze od europejskich czy amerykańskich, bo w szczycie na przełomie sierpnia i września nowych zachorowań było maksymalnie kilkanaście na dobę. Rząd był jednak w gotowości do działania.

Całe miasto, liczące ponad półtora miliona mieszkańców, objęto tzw. trzecim poziomem restrykcji, co oznaczało przymusową dwutygodniową kwarantannę dla wszystkich, zamknięcie restauracji i lokali usługowych oraz limity liczby klientów w sklepach. I choć wielu Nowozelandczykom tak zdecydowana reakcja na zaledwie kilka nowych przypadków, wywołanych przez zakażenia w jednej rodzinie, wydawała się przesadzona i zbędna, dziś widać, że Ardern znów miała rację.

Czytaj też: Nowa Zelandia przyciąga ludzi, którzy wiedzą, czego chcą

Nowa Zelandia wolna od koronawirusa

Ponad półtora miesiąca później miasto zostało uwolnione. Premier znów ma powody, by tańczyć w swojej kuchni. Nowa Zelandia po raz kolejny ogłasza wolność od koronawirusa – choć krzywa zachorowań nie jest jeszcze zupełnie płaska. Nowe przypadki są jednak sporadyczne, rzadko przekraczają trzy–cztery dziennie i nie tworzą punktowych ognisk. Nie są też związane z sierpniowym kryzysem w Auckland. Zdejmując ostatnie restrykcje z mieszkańców tego miasta, władze kraju po raz kolejny utwierdziły się w przekonaniu, że ich strategia, krótko definiowana przez ministra finansów Granta Robertsona jako „działania szybkie i zdecydowane”, okazała się skuteczna.

Rząd Ardern wirusa nie zlekceważył. Wręcz przeciwnie, niemal natychmiast wprowadził kwarantannę w całym kraju, pozamykał restauracje, kina i szkoły, a przede wszystkim granice. Utrzymanie Nowej Zelandii w izolacji, zarówno wewnętrznej, jak i wobec reszty świata, dziś uznawane jest za kluczowe posunięcie. Granice kraju pozostają zresztą zamknięte do dzisiaj. Na jego teren mogą wlecieć tylko Nowozelandczycy, członkowie ich najbliższych rodzin lub bardzo wąska grupa obcokrajowców podróżujących zawodowo. Wiosną restrykcje w podróżach międzynarodowych były tak ostre, że problemy z powrotem do domu mieli nawet obywatele kraju. Jeśli nie mieli w Nowej Zelandii oficjalnego adresu, gdzie mogli od razu przejść kwarantannę, celnicy potrafili ich zawrócić z lotniska.

Czytaj też: Nowa Zelandia chce… zakazać kotów

Granice pozostaną zamknięte

Sama Ardern celebruje drugie zwycięstwo, ale o otwarciu granic nie wspomina. Wcześniej upadł pomysł tasmańskiego korytarza podróżnego z Australią, który byłby nowozelandzkim oknem na świat. Za izolacjonizm krytykują ją inne kraje. Pierwszy uderzył Donald Trump, który posługując się danymi dalekimi od prawdziwych, stwierdził, że wiosenna radość Nowozelandczyków była przedwczesna i wcale pandemii nie pokonali. Ardern odpowiedziała mu kilkoma danymi, jasno wskazującymi na przewagę nowozelandzkiego modelu: śmiertelność na 100 tys. mieszkańców jest tam ponad 100 razy niższa niż w USA.

Ostatnio na cel wzięli ją z kolei Brytyjczycy. W dzienniku „The Telegraph” ukazał się felieton nazywający nowozelandzką politykę „przejawem egoistycznego nacjonalizmu”. Zakaz wstępu dla obcokrajowców oznacza bowiem ogromne straty dla sektora turystycznego, ważnego elementu nowozelandzkiej gospodarki, co zdaniem autorki tekstu Madeline Grant najmocniej uderzy w najuboższych mieszkańców i niższe klasy społeczne. Felieton spotkał się natychmiast z silnym sprzeciwem nowozelandzkich dziennikarzy i polityków, którzy udowadniali, że właśnie dzięki zamknięciu granic i rozsądnej polityce sanitarnej najsłabsi są najsilniej chronieni.

Zobacz też: Jacinda Ardern ogłosiła ciążę w sposób nietypowy

Wysokie notowania Partii Pracy

Choć krytykowana czasem za granicą, we własnym kraju Jacinda Ardern bije rekordy popularności. Jej wyborcy uważają, że ich model walki z wirusem jest powodem do dumy. Epidemiolodzy zakładają, że przy utrzymaniu restrykcji na granicach niezidentyfikowany przypadek covid-19 może dostać się do kraju nie częściej niż raz na 18 miesięcy. Skuteczność rządu doceniają też przedsiębiorcy. W najnowszym rankingu zarządzania kryzysami gospodarczymi, przygotowanym przez Bloomberga, Nowa Zelandia zajęła pierwsze miejsce. Autorzy badania docenili przede wszystkim, że nawet przy zamkniętych granicach i w czasie lockdownu nowozelandzkie społeczeństwo było świetnie poinformowane na temat strategii rządu, w której ani na moment nie zapanował chaos informacyjny czy paraliż decyzyjny.

Premier chwalono również za nadanie walce z koronawirusem ludzkiej twarzy – w czasie kwarantanny regularnie łączyła się ze społeczeństwem za pomocą mediów społecznościowych, cierpliwie tłumacząc sytuację i odpowiadając na pytania. Dzięki temu ona i prowadzona przez nią Partia Pracy notują rekordową popularność – wrześniowe sondaże przed wyznaczonymi na 17 października wyborami dają jej 47 proc. Ardern jest więc bardzo blisko reelekcji na drugą kadencję. Zupełnie odwrotnie niż Donald Trump.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną