Dobowe statystyki zachorowań w niektórych częściach Europy przypominają doniesienia z ostatnich lat na temat niespotykanie wysokich letnich temperatur. Kiedy rekord pada po raz pierwszy od dłuższego czasu, wywołuje jeszcze duże poruszenie. Kiedy jednak rekordowe okazują się następujące po sobie dni, a kolejne bariery padają w ciągu 24 godzin, mało kto zwraca na to uwagę. Tak było m.in. w ubiegłym roku we Francji, gdy dzień po dniu notowano największe upały od początku prowadzenia pomiarów.
Francuzi w czerwonej strefie
Sytuacja pandemiczna nad Sekwaną jest dziś kopią klimatycznego kryzysu z ostatnich lat. Kraj notuje kilka–kilkanaście tysięcy przypadków koronawirusa dziennie, a początkowo szokujące doniesienia szybko przestają robić na kimkolwiek wrażenie. Dlatego wynik z 19 września – 13 498 zakażeń – ważny był najwyżej z punktu widzenia statystyk. O tym, że Covid-19 uderza tu z taką siłą jak wiosną, Francuzi wiedzą już od kilku tygodni.
Większość terytorium kraju jest w tej chwili uznawana za tzw. czerwoną strefę, czyli obszar, na którym wirus szybko się rozprzestrzenia. W liczbach bezwzględnych oznacza to minimum 50 nowych przypadków na 100 tys. mieszkańców potwierdzonych w ciągu tygodnia. Nie wszędzie wprowadza się z tego względu identyczne ograniczenia. Strategia walki przyjęta przez Emmanuela Macrona zakłada bowiem maksymalną decentralizację działań sanitarnych. Władze lokalne mogą więc samodzielnie decydować o wprowadzeniu nakazu noszenia maseczek w miejscach publicznych, odwołaniu zajęć w szkołach czy zamknięciu restauracji.
W ubiegłym tygodniu kroki w tym kierunku poczyniły władze Bordeaux i Marsylii, czyli odpowiednio szóstego i trzeciego największego miasta w kraju. W obu przypadkach ograniczono zgromadzenia, w tym rodzinne, do dziesięciu osób, nałożono obowiązek korzystania z maseczek w transporcie publicznym, restauracjach czy sklepach. Szczególnym ograniczeniom – w całym kraju – podlegają wydarzenia skupiające młodych ludzi. Zakazane są imprezy studenckie, zamknięte dyskoteki. To ze względu na strukturę demograficzną nowych zachorowań – chorych przybywa najszybciej w grupie wiekowej 15–44 lata.
Otwarte pozostają jednak (prawie wszystkie) szkoły. Z powodu dużej liczby zachorowań przerwano zajęcia w zaledwie 76 z ponad 61 tys. placówek. Od 22 września wchodzi zaś w życie łagodniejszy protokół sanitarny dla oświaty. Zakłada on, że uczeń z pozytywnym wynikiem testu na koronawirusa musi być poddany kwarantannie, ale reszta klasy może kontynuować naukę stacjonarnie bez przeszkód. Francuskie ministerstwo edukacji tłumaczy, że zasady mają też podłoże ekonomiczne: w przypadku izolacji całych grup trzeba by organizować urlopy i zwolnienia dla rodziców.
Modelowa Wielka Brytania
Strach przed wirusem i pogłębieniem recesji gospodarczej padł też na Wielką Brytanię. Premier Boris Johnson zapowiedział bardziej rygorystyczne zasady, bo według najnowszych modeli epidemicznych, zaprezentowanych przez Patricka Vallance’a, głównego konsultanta rządu, przy obecnym tempie wirusa liczba nowych zakażeń wzrośnie na Wyspach do 50 tys. dziennie już w połowie października, a w połowie listopada – nawet 200 tys.
Dlatego restrykcje są nie tylko ostrzejsze, ale i długoterminowe – pozostaną w mocy przez najbliższe pół roku. Obejmują m.in. limity spotkań towarzyskich i imprez do dziesięciu osób, ślubów do 15 osób oraz ograniczenie godzin pracy pubów i restauracji do 22. Johnson zachęcał do wznowienia pracy zdalnej wszystkich, którzy mogą to zrobić. Przestrzegł też przed łamaniem restrykcji, informując, że na nieposłusznych czekają mandaty, a na pomoc policji w egzekwowaniu prawa może zostać wezwane wojsko. Na koniec swojego wystąpienia uspokajał, że zasady „w żadnym stopniu nie oznaczają powrotu do pełnego lockdownu z marca i kwietnia”, choć brzmiało to nieco jak zaklinanie rzeczywistości.
Chorwacja odstrasza turystów
Żeby walczyć z recesją, kwarantannę dla bezobjawowych pacjentów z koronawirusem skraca z kolei Chorwacja. W przypadku pozytywnego wyniku testu, po którym nie następuje znaczące pogorszenie zdrowia, do względnej normalności można wrócić po dziesięciu dniach zamiast dotychczasowych 14. Ci, u których choroba przebiega ciężej, pozostaną w zamknięciu 20 dni, z szansą na skrócenie do 15, jeśli kolejny test da wynik negatywny. W ciągu ostatniej doby w Chorwacji zanotowano 144 nowe przypadki Covid-19.
Wzrost zachorowań jest tam o tyle problematyczny, że odstrasza turystów – coraz więcej europejskich państw wpisuje Chorwację na listę krajów wysokiego ryzyka, co m.in. oznacza, że po powrocie trzeba odbyć kwarantannę. Takie deklaracje wydały w ostatnim czasie rządy Włoch i Danii. Dla zależnej od turystyki chorwackiej gospodarki to ogromny cios. Sezon letni został do pewnego stopnia uratowany, bo nad Adriatyk zjechało wielu urlopowiczów, którzy nie mogli udać się do Turcji, Hiszpanii czy Afryki. Wysiłki mogą jednak zostać zaprzepaszczone we wrześniu, jeśli plaże nagle się wyludnią.
Czytaj też: Alarm! Włosi znów się boją koronawirusa
Drugi lockdown, cios dla gospodarek
Widmo drugiego lockdownu pojawia się w coraz większej liczbie europejskich krajów. Władze wciąż się zarzekają, że taki scenariusz w ogóle nie jest brany pod uwagę. Tak twierdzi niemiecki minister zdrowia Jens Spahn, w tym tonie wypowiada się premier Włoch Giuseppe Conte. Zamrożenia gospodarki po raz drugi nie rozważają Johnson, Macron czy szef rządu Hiszpanii Pedro Sánchez. Ich deklaracje stają często w opozycji do statystyk czy nawet głosów naukowców, rekomendujących dwutygodniowy lockdown na jesieni jako jedyną skuteczną broń przed kolejną falą zachorowań. Wszyscy na kontynencie zdają sobie jednak sprawę, że byłby to najpewniej gwóźdź do trumny krajowych gospodarek. Uderzenie, przed którym nie osłoni ich żadna, nawet największa antykryzysowa tarcza.