Operacja wyglądała na precyzyjnie zaplanowaną. Irańskie media podają, że strzelec czekał na samochód Fakhrizadeha przy drodze w Absard, niewielkim miasteczku na obrzeżach Teheranu. Okolice są wypełnione willami. W piątek, tutaj dzień wolny od pracy, drogi są dużo pustsze niż zazwyczaj, na co dodatkowo nałożyły się obostrzenia związane z koronawirusem – wszystko to pomogło w ataku.
Jak generał Sulejmani
Wielu analityków i dziennikarzy wagę zamachu na Fakhrizadeha porównuje do styczniowego zabójstwa gen. Ghasema Sulejmaniego dokonanego przez Amerykanów. Te dwie postaci łączyła pozycja i ranga w kręgach związanych z reżimem. Podobnie jak Sulejmani Fakhrizadeh w chwili wybuchu rewolucji irańskiej w 1979 r. miał 18 lub 19 lat. Dołączył do formacji Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, której przeznaczeniem było strzec nowego porządku. To jedne z nielicznych pewnych informacji na jego temat.
Według ONZ jako były szef Physics Research Center, powiązanej z armią jednostki badawczej, Fakhrizadeh stał się kluczowy dla pierwszych prób wzbogacania uranu. Został zidentyfikowany jako osoba odpowiedzialna za tzw. projekt AMAD („Nadzieja”), czyli irański program nuklearny, porzucony pod naciskiem społeczności międzynarodowej w 2003 r. Za prace nad AMAD na Fakhrizadeha sankcje nałożyły USA i Rada Bezpieczeństwa ONZ. Na osłodę badacz doczekał się przydomku „irańskiego Oppenheimera”, od nazwiska twórcy amerykańskiej bomby atomowej.
Czytaj też: Zabójstwo generała to jak wypowiedzenie wojny
Ukryty naukowiec
Jako jedyny irański naukowiec dostąpił niebagatelnego zaszczytu – był wymieniony z nazwiska w raporcie Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej z 2015 r. Władze w Teheranie skutecznie strzegły go jednak przed światem. Przedstawicielom Agencji nigdy nie udało się z nim porozmawiać. Iran przez większość czasu utrzymywał, że Fakhrizadeh to li i jedynie zwyczajny profesor uniwersytecki. USA przekonywały, że to tylko przykrywka.
W przeciwieństwie do Sulejmaniego, którego posępne oblicze patrzyło z billboardów, murali i plakatów, czyniąc go żywą ikoną, Mohsena Fakrizadeha irańskie władze raczej ukrywały przed światem. Jego zdjęcie po raz pierwszy upubliczniono dopiero w 2018 r. Odtąd co jakiś czas pojawiał się na wydarzeniach organizowanych przez oficjeli. To mogło go zgubić, a na pewno ułatwiło zadanie jego zabójcom – o wiele łatwiej wszak śledzić ruchy postaci publicznej.
Czytaj też: Po co światu broń atomowa
Teheran oskarża Izrael
Iran o atak natychmiast oskarżył Izrael. W liście do sekretarza generalnego ONZ Antonio Guterresa i Rady Bezpieczeństwa wysłannik Iranu Madżid Tacht Rawanczi podkreślił, że istnieją „poważne przesłanki co do odpowiedzialności Izraela”. Podobnie minister spraw zagranicznych Dżawad Zarif tweetował w piątek, że istnieją dowody na zaangażowanie Izraela. „Terroryści zamordowali dziś prominentnego irańskiego naukowca. To tchórzostwo – z poważnym wskazaniem na rolę Izraela – pokazuje, jak zdesperowani są sprawcy, by doprowadzić do wojny”.
Tel Awiw odżegnuje się od tych zarzutów, ale Izrael i USA to jedyne państwa, które miałyby powód i możliwości, by przeprowadzić taką operację. Mają historię zabijania irańskich naukowców, którzy zajmowali się tematyką jądrową. W 2011 r. Dariusz Rezaineżad, inżynier elektryki i doktorant, został zastrzelony, gdy wyszedł ze swojego teherańskiego mieszkania. Rok później w wyniku wybuchu bomby magnetycznej przyczepionej do samochodu zginął Mustafa Ahmadi Roszan, zajmujący się energią nuklearną w głównym irańskim ośrodku wzbogacania uranu w Natanz.
Czytaj też: Mosad wychodzi z cienia
Zaszkodzić Bidenowi
Mało prawdopodobne, by Izrael zdecydował się na taki ruch bez zielonego światła od Waszyngtonu, a w związku z przegraną Donalda Trumpa okno dla podobnych operacji powoli się zamyka. Oznaczałoby to, że prezydent na ostatniej prostej próbuje storpedować ewentualne wysiłki administracji Joego Bidena na rzecz powrotu USA do porozumienia nuklearnego z Iranem. Trójstronne spotkanie sekretarza stanu Mike’a Pompeo, izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu i saudyjskiego następcy tronu Mohammada bin Salmana, które odbyło się w zeszłą niedzielę w Arabii Saudyjskiej, to element presji na Iran i jasny sygnał dla przyszłej administracji Bidena.
Intensyfikacja kampanii „maksymalnej presji”, którą Trump zapoczątkował, prowadzi jednak donikąd. Sama strategia jest bowiem tyleż nieskuteczna, co zwyczajnie głupia i szkodliwa, dowodzi w najlepszym razie głębokiej nieznajomości irańskiej historii politycznej, a w najgorszym – złej woli.
Czytaj też: Konserwatyści chcą pełni władzy w Iranie
Klęska polityki sankcji
Trumpowi udało się pogrążyć irańską gospodarkę i wpędzić miliony obywateli tego kraju w ubóstwo za sprawą galopującej inflacji. Ale to wszystko nie skłoniło rządu w Teheranie do choćby najmniejszego ustępstwa na rzecz Waszyngtonu. Wręcz przeciwnie – kiedy rial pikował, tracąc 90 proc. wartości względem dolara, Iran zintensyfikował prace nad wzbogacaniem uranu i coraz agresywniej grał na arenie regionalnej. Wykorzystując sieć szyickich milicji w Iraku, atakował siły USA, ostrzeliwał je za pomocą rakiet i moździerzy. Pompeo groził wówczas nawet zamknięciem ambasady w Bagdadzie, jeśli irackie siły bezpieczeństwa nie będą w stanie jej chronić.
Jednostronne wyjście USA z umowy nuklearnej z Iranem, co de facto doprowadziło do tego, że przestała obowiązywać, ostatecznie ośmieszyło i pogrążyło polityków takich jak Rouhani czy Zarif, jego szef dyplomacji, którzy szans dla Iranu upatrywali w otwarciu się na świat. Wzmocniło za to twardogłowych, którzy od początku krytykowali ich za zbyt miękkie stanowisko w negocjacjach z Zachodem. Parlament został zdominowany przez zwolenników takiego podejścia do świata zachodniego, które roboczo można nazwać dżihadem. Duchowy i polityczny przywódca Islamskiej Republiki Ali Chamenei utwierdził się w przekonaniu, że próby wypracowania dyplomatycznego rozwiązania w kontaktach z Waszyngtonem – wobec których od zawsze był sceptyczny – to zwykła strata czasu.
Nic nie wskazuje także na to, by Iran stał się bardziej przewidywalnym aktorem na arenie międzynarodowej. Znów stało się dokładnie odwrotnie – sankcje spowodowały, że znaczna część środków trafiła do pralni brudnych pieniędzy albo Chin, największego rywala USA na arenie gospodarczej. Trump wydaje się nie przejmować, że im bardziej Ameryka będzie starała się przeciąć przepływ kapitału do Iranu, tym większy będzie apetyt innych państw, żeby ustanowić alternatywny mechanizm finansowy.
Czytaj też: Iran dławią koronawirus i sankcje
Iran wykaże się rozsądkiem?
Iran po raz kolejny został postawiony w – eufemistycznie rzecz ujmując – niezręcznym położeniu. Zabójstwo naukowca, w dodatku na irańskiej ziemi, należałoby stosownie pomścić.
Generał brygady Mohammad Bagheri, szef sztabu sił zbrojnych, w oświadczeniu zapewnił, że siły zbrojne „nie spoczną, dopóki nie namierzą i nie zemszczą się na odpowiedzialnych za zabójstwo męczennika Fakhrizadeha”. Atak ośmieszył siły bezpieczeństwa, którym trudno będzie teraz udowodnić, że są w stanie bronić swoich obywateli, skoro nie udało im się to z kluczowym generałem i wysokiej rangi naukowcem. Potęguje to wrażenie, że opowieści Teheranu o potędze to blef.
Jeśli jednak irańskie władze wykażą się rozsądkiem i powściągliwością, to przeczekają prowokacje Trumpa i wstrzymają się z działaniem do czasu pojawienia się w Białym Domu rozsądniejszej administracji. I zapewne tak się stanie. Mimo wszelkich resentymentów rządu wobec Izraela Teheran boi się eskalacji i widma ewentualnego otwartego konfliktu. Grzmienie o „zstąpieniu jak błyskawica na morderców męczennika” to typowa retoryka. Możliwości odwetu są bowiem ograniczone – Iran mógłby najwyżej wziąć na celownik tankowce w Cieśninie Ormuz albo instalacje naftowe sunnickich monarchii w Zatoce. Te same karty leżały jednak na stole po zabójstwie Sulejmaniego, które mimo wszystko miało większą moc symboliczną – Iran z tych opcji nie skorzystał, ograniczając się do ataków na amerykańskie bazy w Iraku.
Czytaj też: Czy Trump chce wywołać wojnę na Bliskim Wschodzie?
Co będzie dalej?
Jak podaje „New York Times”, Trump miał przed dwoma tygodniami odbyć spotkanie ze swoimi doradcami, bo chciał się dowiedzieć, czy istnieje możliwość ataku na irańską infrastrukturę jądrową, aby powstrzymać Teheran przed skonstruowaniem bomby. Według wypowiedzi izraelskich oficjeli w mediach bez Fakhrizadeha Iranowi trudno będzie kontynuować domniemany program budowy broni atomowej. To spora przesada – tak jak śmierć Sulejmaniego nie doprowadziła do zakończenia operacji poza granicami Iranu, tak zabójstwo Fakhrizadeha nie zatrzyma ewentualnych prac nad bronią jądrową. Jeśli Iran prowadzi militarny program nuklearny, zabójstwo profesora nie wpłynie znacząco na jego postęp.
Oczywiście utrata naukowca tego formatu jest ciosem, symbolicznym i intelektualnym. Ale Fakhrizadeh nie był jedynym człowiekiem w Iranie zdolnym zbudować głowicę bojową. Był za to osobą, która o programie nuklearnym wiedziała najwięcej spośród żyjących, a teraz wszystkie te informacje zabrała ze sobą do grobu. Powrót do umowy, która gwarantowała, że taki program nie będzie rozwijany i jako pierwsza w historii zmuszała Iran do przejrzystości w tym zakresie, stanie się jeszcze trudniejszy niż dotychczas. Iran otrzymał więc dodatkową motywację do nuklearnego zbrojenia się, bez utraty zdolności. Trudno uznać to za sukces. Zagrożenie nuklearne, jak żadne inne, wymaga międzynarodowej współpracy. Pozostaje mieć nadzieję, że następna amerykańska administracja to rozumie, a Iran – który jest dziś innym państwem niż w 2015 r. – da się do niej na powrót przekonać.
Czytaj też: Ostatnie decyzje. Trump odciśnie piętno na USA