Świat

Brexit. Czy Polacy zechcą studiować w Wielkiej Brytanii?

Polaków przyjmowanych na pierwszy rok studiów na Oxfordzie jest już więcej niż kandydatów z Francji. Polaków przyjmowanych na pierwszy rok studiów na Oxfordzie jest już więcej niż kandydatów z Francji. waldomiguez / Pixabay
Polacy na Wyspach będą „studentami zagranicznymi”. Co to oznacza? Odcięcie od pożyczek, koszty sięgające ok. 100 tys. zł rocznie, a często kres marzeń o prestiżowej edukacji.

Choć formalnie Zjednoczone Królestwo nie należy do wspólnoty od prawie 11 miesięcy, dopiero 1 stycznia zaczną być odczuwalne konsekwencje tej decyzji – po Nowym Roku wchodzi w życie umowa, którą Londyn i Bruksela wykuwały w bólach. I choć w czasie paroletniej zawieruchy media, również polskie, najwięcej miejsca poświęcały kwestiom politycznym i handlowym, to inne sfery życia też się zmienią. Bo nie można bagatelizować wagi porozumienia w kwestii rybołówstwa czy obrotu owocami, ale brexit mocno uderzy też w tych, którzy na Wyspy jadą po produkt zupełnie innej natury – edukację.

Po brexicie drożej za studia

Polacy ubiegający się o miejsca na brytyjskich uczelniach będą odtąd klasyfikowani jako tzw. studenci zagraniczni. Na pierwszy rzut oka to zupełnie naturalne, przecież nie są obywatelami Wysp. Tyle że do tej pory w taryfikatorze opłat za edukację wyższą (która inaczej niż w wielu krajach na kontynencie nie jest darmowa) mieli taki sam status co rodzimi studenci: „Home/EU”, w ramach którego czesne były takie same. Unia nakazywała poszczególnym krajom równo traktować obywateli wspólnoty. Brytyjskie uczelnie nie mogły więc różnicować opłat w zależności od tego, czy aplikant pochodził z Francji, Danii, Polski, Bułgarii, Szkocji, Walii, czy Anglii.

„Unijni” studenci płacili tyle samo, ale i to nie rozwiązywało wszystkich problemów. Koszty, choć sporo mniejsze niż w przypadku Amerykanów czy Chińczyków, wciąż były dla Polaków ogromne – zwłaszcza po reformie rządu Davida Camerona, który w 2010 r. podniósł czesne do 9 tys. funtów za rok. Do tego doliczyć należy zakwaterowanie i życie, w miasteczkach typowo uniwersyteckich często droższe niż w Londynie.

W tym przypadku pomagała pożyczka od brytyjskiego rządu, też możliwa dzięki unijnej zasadzie równego traktowania. Students Loan Company udzielał nieoprocentowanego, dopasowanego do inflacji kredytu na pokrycie opłat za naukę. Dostawał go praktycznie każdy chętny, żeby rozliczyć się już po studiach, podjęciu pracy i przekroczeniu odpowiedniego progu zarobków.

Dzięki temu edukacja na Wyspach stała się dla tysięcy młodych Polaków wcale nie filmowym mirażem, a jak najbardziej realnym marzeniem. Według badań Federacji Polskich Stowarzyszeń Studenckich w Wielkiej Brytanii w 2018 r. studiowało tam 7,5 tys. rodaków. Wyspy wybierała ponad jedna czwarta polskich licealistów, którzy wyjeżdżali na studia za granicę. Federacja donosi, że w latach 2014–18 polska diaspora uczelniana rosła o 17 proc. rok do roku.

Czytaj też: Skutki studiów zdalnych

Kres marzeń o sukcesach akademickich

Trzeba też podkreślić, że Polacy nie wyjeżdżali na brytyjskie uczelnie, żeby być tłem. Z każdym rokiem przybywało ich w najlepszych placówkach: Oxfordzie, Cambridge, szkołach londyńskich. Studenci pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia odnosili sukcesy, nie odstając od innych narodowości. W pewnym momencie Polaków przyjmowanych na pierwszy rok studiów na Oxfordzie było więcej niż kandydatów z Francji, nie mówiąc o mniejszych krajach UE.

Cała ta piękna opowieść o polskich sukcesach akademickich na Wyspach przejdzie do historii. Po brexicie kończy się wsparcie w postaci pożyczek, a czesne wzrosną – w niektórych przypadkach nawet czterokrotnie. Federacja szacuje, że w przypadku najdroższej (za rok) i najbardziej czasochłonnej (pod względem liczby lat) medycyny opłaty na naukę mogą wynieść nawet 44 tys. funtów rocznie.

Na tańszych kierunkach – jak humanistyka, prawo, matematyka – koszty też wzrosną. Średnia stawka czesnego może osiągnąć 26 tys. funtów. W Londynie – prawie 30 tys., na Oxfordzie i Cambridge – ok. 35 tys. rocznie.

Studia tylko dla zamożnych?

Co roku studia na brytyjskich uczelniach rozpoczyna ok. 2,5 tys. Polaków. W trakcie naszej kampanii #SaveEUStudents zapytaliśmy ich, jak finansują swoją naukę. Blisko 80 proc. mówi, że bez kredytu nie byłoby w stanie w ogóle jej podjąć – tłumaczy „Polityce” Dominik Frej z Federacji. Jak dodaje, lada moment z prężnej polskiej społeczności studenckiej może nic nie zostać. – W tej chwili mamy tam ok. 8 tys. Polaków. W każdym roku akademickim organizujemy cztery duże konferencje studenckie. Ludzie poznają się, rozmawiają, zdobywają kompetencje organizacyjne, networkują, dowiadują się o możliwościach rozwoju zawodowego, aplikują na staże. Prawdopodobnie za dwa–trzy lata z tych czterech konferencji zostanie jedna, góra dwie. Nie będzie rąk do pracy. A o tym, kto może studiować w Wielkiej Brytanii, będzie decydować background finansowy, a nie kryteria naukowe.

W podobnym tonie wypowiada się Michał Tarnowski, były przewodniczący stowarzyszenia Polaków na Oxfordzie. Po studiach wrócił do Polski, rozwija startu-py w branży edukacyjnej. W rozmowie z „Polityką” podkreśla, że brytyjski kredyt należałoby zastąpić innym systemowym rozwiązaniem. – Ze ścieżkami stypendialnymi jest jeden zasadniczy problem – one nie są skalowalne. W ten sposób można pomóc garstce uzdolnionych, ale nie wyśle to na studia takiej liczby kandydatów, jaką mamy teraz – mówi. – Stypendia nie zapełnią luki. Dlatego wraz z Federacją i grupą absolwentów brytyjskich uczelni pracujemy nad polskim produktem finansowym, który przejmie rolę Students Loan Company. Staramy się nim zainteresować zarówno banki komercyjne, jak i administrację publiczną.

Czytaj też: Jak pandemia osłabiła słynne uczelnie

Jeśli nie pożyczki studenckie, to co?

Tarnowski podkreśla, że są pierwsze efekty tych działań, a program pilotażowy może ruszyć już w 2021 r. Polacy nie mogą zresztą czekać. – Chcemy zacząć jak najszybciej, żeby nie powstała nawet jednoroczna przerwa w rekrutacji. Gdyby tak się stało, ludzie stopniowo skierowaliby się gdzie indziej: do Niemiec, Holandii czy Skandynawii. Przestawiłaby się cała branża, która wyrosła wokół edukacji wyższej: od korepetycji po konsulting przy składaniu aplikacji – uważa Tarnowski.

Frej, Tarnowski i cała rzesza studentów, absolwentów i aktywistów starają się iść pod prąd względem europejskiej polityki i sprawić, by Polacy nie pozostali w izolacji. To interes, który może opłacić się obu stronom. Od dawna polskie organizacje studenckie w Wielkiej Brytanii promują ideę powrotu do kraju. Michał Tarnowski, który sam przeszedł tę drogę, założył Akademię Wiedzy Obywatelskiej – organizację pozarządową, która ma zachęcać uczniów i studentów do pracy w administracji, sferze publicznej czy instytucjach międzynarodowych. Na wkomponowaniu polskich absolwentów brytyjskich uczelni w krajowe struktury i rynek pracy zyskaliby nad Wisłą wszyscy. Do tego potrzeba jednak rozwiązań systemowych, a nie tylko zdjęć polityków ze studentami czy deklaracji bez pokrycia.

Czytaj też: Boris, Rasputin i Wiewióra. Trójkąt przy Downing Street

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną