Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Czy Iran zwróci się ku atomowi, a Izrael zaatakuje?

Szef sztabu izraelskiej armii Awiw Koczawi Szef sztabu izraelskiej armii Awiw Koczawi POOL / Reuters / Forum
Wyszło na jaw, że za zabójstwem irańskiego fizyka jądrowego Mohsena Farikzadeha stało komando agentów Mosadu. Izrael ostrzega, że może się zdecydować na interwencję zbrojną.

Fachrizadeha zachodnie agencje wywiadowcze opisują jako szefa tajnego programu nuklearnego, który Iran w 2003 r. zarzucił i niedawno wznowił. Jak podaje londyński tygodnik „Jewish Chronicle”, według szacunków śmierć naukowca wydłużyła czas potrzebny do zbudowania bomby z około trzech i pół miesiąca do dwóch lat.

Najstarsza żydowska gazeta na świecie opisuje też szczegóły zabójstwa Fachrizadeha. Ponad dwudziestu agentów Mosadu izraelskiej i irańskiej narodowości miało obserwować go dzień w dzień przez kilka miesięcy. Operację przeprowadził Izrael, bez angażowania Amerykanów, choć Waszyngton został o niej uprzedzony. Zabójstwo usprawiedliwiano obroną własną, powołując się na długą historię pogróżek irańskich przywódców, zapowiadających, że zmiotą Izrael z powierzchni ziemi. Sam Fachrizadeh według Tel Awiwu przyznał, że w 2008 r. dostał zlecenie na budowę pięciu głowic nuklearnych.

Czytaj też: Jakie będą skutki zamachu na irańskiego naukowca

Izrael rozważa „opcje militarne”

Wszystko to przypomina bicie w wojenne bębny. Pod koniec stycznia dowódca izraelskich sił zbrojnych gen. Awiw Koczawi na uniwersytecie w Tel Awiwie bez ogródek określił ewentualny powrót do umowy nuklearnej z Iranem z 2015 r. jako „strategicznie i operacyjnie zły”. Podkreślał, że trzeba mieć na stole opcje militarne, gdyby Iran chciał zbudować bombę. Cachi Hanegbi, członek Knesetu i bliski współpracownik premiera Bibiego Netanjahu, ostrzegł, że w przyszłości może „nie być wyboru” innego niż nalot, by powstrzymać Iran przed zdobyciem broni atomowej, postrzeganej jako egzystencjalne zagrożenie.

Iran te przestrogi zbył jako „wojnę psychologiczną” i prowokacyjnie dodał, że Izrael nie jest zdolny wyrządzić mu jakiejkolwiek krzywdy. Teheran śmielej poczyna sobie też w kluczowej kwestii wzbogacania uranu. Oficjalnie rozpoczął już wzbogacanie do poziomu 20 proc. – to o wiele więcej niż dopuszczalne w ramach de facto nieobowiązującej umowy 3,67 proc. Choć irańscy przywódcy utrzymują, że nie planują wejść w posiadanie broni jądrowej, nowy sekretarz stanu Antony Blinken stwierdził, że od zbudowania bomby dzielą ich miesiące.

Czytaj też: Po co światu broń atomowa

Iran jest „pod presją”

Przestrogi Blinkena zbiegły się w czasie z ostrzeżeniami irańskiego ministra wywiadu Mahmuda Alawiego o rosnącej presji wywieranej na jego kraj. W poniedziałkowym wywiadzie znów podkreślił, że Iran nie planuje budowy bomby, powołując się przy tym na wydaną w tej kwestii fatwę ajatollaha Chameneiego z 2003 r. Ta muzułmańska opinia prawna mówi, że broń nuklearna, podobnie jak inne rodzaje broni masowego rażenia, jest niezgodna z islamem. Fatwy mają jednak to do siebie, że zawsze można wydać nowe, nawet stojące w sprzeczności z poprzednimi. Jak dodał Alawi, „jeśli Islamska Republika będzie popychana w tym kierunku, to nie będzie już wina Iranu, lecz tych, którzy na niego naciskają”.

Zdolność do zbudowania bomby to jedno, drugie – intencja, żeby to zrobić. Nawet gdyby Iran wszedł w posiadanie broni jądrowej, nie znaczy to jeszcze, że użyłby jej przeciw Izraelowi, USA czy ich sojusznikom. Wszystkie te kraje wciąż miałyby nad nim znaczącą przewagę w dziedzinie atomowej i pod względem konwencjonalnej siły militarnej. Irańscy przywódcy doskonale to wiedzą.

Co zatem mogą zrobić? Próbować wywrzeć presję na USA, dokładając do płonącego ognia na Bliskim Wschodzie swoje siły proxy, czyli pośrednio. To efektywny, a stosunkowo tani sposób na przeprowadzanie ataków w Jemenie czy Iraku, nienarażający na ryzyko otwartej wojny. W ten sposób Iran może też dokonać zapowiadanej zemsty za zabójstwo gen. Kasima Sulejmaniego w styczniu 2020 r. i za wspomnianego Fachrizadeha. Przed takim scenariuszem nowego prezydenta USA przestrzegł izraelski wywiad.

Biden jest więc pod presją ze wszystkich stron. Szef irańskiej dyplomacji Mohammad Dżawad Zarif komentował, że wprawdzie istnieje szansa na nowe rozdanie, ale okno czasowe się zamyka. „Mój rząd będzie wkrótce zmuszony podjąć działania w odpowiedzi na porażkę Ameryki i Europy w wywiązywaniu się z zobowiązań umowy nuklearnej”, oznajmił na Twitterze.

Czytaj też: Konserwatyści chcą pełni władzy w Iranie

Podzielony Senat i Biały Dom

Kolejnym problemem jest spór w samym Waszyngtonie. Senat USA od początku był w kwestii Iranu podzielony. Trzeba przy tym pamiętać, że Biden sam spędził w Senacie prawie trzy dekady – głos tej izby jako partnera w kreowaniu polityki zagranicznej na pewno zostanie wysłuchany.

Największy wpływ na kwestię irańską mają tu Chuck Schumer, lider demokratycznej większości, i Robert Mendez, przewodniczący komisji spraw zagranicznych. Obaj w 2015 r. głosowali przeciw umowie nuklearnej z Teheranem i nigdy nie poparli jej w ostatecznym kształcie. Biden zatem wie, że jeśli zechce wrócić do porozumienia, nie będzie miał Senatu za sobą. Co więcej, dwóch senatorów Partii Republikańskiej wystosowało już do niego list, apelując o kontynuowanie strategii „maksymalnej presji” na Iran, którą zapoczątkował Donald Trump (z mizernym rezultatem).

Kwestia irańska dzieli też samą administrację Bidena, począwszy od Blinkena, który już dał się poznać jako iranosceptyk. Stwierdził właściwie, że Stany mają powody do zadowolenia – ich celem było zahamowanie ekspansji Iranu w regionie, co przynajmniej częściowo się udało. Na skutek sankcji Teheran ma mniejsze możliwości finansowe, osłabła też irańska waluta.

Są jednak w ekipie Bidena osoby, które sprzyjają umowie, a nawet lwią część kariery poświęciły na doprowadzenie do jej sfinalizowania. Jest wśród nich m.in. wicesekretarz stanu Wendy Sherman, która w 2015 r. przewodziła grupie negocjacyjnej. Na główną architektkę dealu spadły zresztą gromy krytyki ze strony proizraelskiego establishmentu w Waszyngtonie.

Także nowy szef CIA David Cohen ma doświadczenie w pracy z Iranem. Wprawdzie pomagał głównie w kwestii sankcji, ale niewątpliwie przyda się przy próbach doprowadzenia do zawarcia nowej umowy. Specjalnym wysłannikiem ds. Iranu został zaś Robert Malley, także uczestnik negocjacji w 2015 r. Gdyby więc Biden zechciał szybko dogadać się z Iranem, nie mógłby liczyć na jednogłośne poparcie w Waszyngtonie, ale otoczył się ekipą zaprawioną w tym boju.

Czytaj też: Czy Joe Biden dogada się z Iranem? Nie będzie łatwo

Kto rozwiąże ten węzeł?

Żeby Izrael umowę zaakceptował, musiałaby mieć inny kształt niż ta podpisana w 2015 r. Tel Awiw stawia kilka warunków. Jeden z nich to inspekcje obiektów nuklearnych bez ostrzeżenia – do tej pory miały być zapowiadane. Głównym zmartwieniem Izraela jest bowiem nie aktywność Iranu w regionie – jak powiedział dziennikowi „Jerusalem Post” jeden z informatorów: „w Syrii i tak ich atakujemy” – czy irański program rakiet balistycznych, lecz kwestia atomu. Niepokój budzą tzw. sunset clauses, czyli zapisy, które znosiły sankcje i ograniczenia w miarę wywiązywania się przez Iran z warunków umowy, tym samym pozwalając mu na start nieskrępowanego wzbogacania uranu w 2030 r.

Choć więc sam Biden wielokrotnie podkreślał, że chciałby wrócić do porozumienia nuklearnego, na razie nie ma widoków na przełamanie impasu. Teheran idzie w zaparte, powtarzając, że przystąpi do rozmów, jeśli Ameryka zniesie sankcje. Waszyngton przypomina, że jeśli Iran nie będzie przestrzegał warunków umowy, to nie ma o tym mowy. Izrael – że w przypadku zniesienia czy złagodzenia sankcji jest gotów zaatakować, oczywiście w obronie własnej. Sytuacja przypomina węzeł gordyjski, a na horyzoncie nie widać Aleksandra Wielkiego.

Czytaj też: Iran dławią koronawirus i sankcje

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną