Romans Europy z preparatami chińskiej produkcji zaczął się poza wspólnotą: w Serbii. Wolna od traktatowych zobowiązań decyzję o dopuszczaniu szczepionek do obrotu mogła podjąć samodzielnie, nie oglądając się na procedury Europejskiej Agencji ds. Leków (EMA). Tam obywatele sami zaznaczali w formularzu, jaki środek chcą otrzymać.
Serbia targuje się z Chinami
A pula była całkiem różnorodna. Znalazły się w niej najbardziej znana i pierwsza podawana na masową skalę szczepionka Pfizera/BioNTechu, rosyjski Sputnik V czy preparat chińskiej firmy Sinopharm. W pierwszych dwóch miesiącach roku Pekin wysłał Serbom 1,5 mln dawek, kolejne pół miliona dotrze w marcu. Sukces bardzo szybko znalazł ojca. Prezydent Aleksandar Vucic, pytany o przebieg negocjacji i powody silnego porozumienia z Chinami, za sprawcę cudu uważa sam siebie. „Skontaktowałem się z Xi Jinpingiem już w październiku i cena preparatów znacznie spadła – chwalił się dziennikarzom. – Kiedy zobaczycie, ile zapłaciliśmy za szczepionki, zechcecie postawić mi pomnik” – podsumował w iście trumpowskim stylu, śmiertelnie poważnie i bez cienia zażenowania.
Wpisane w szerszy kontekst geopolityczny partnerstwo Serbii i Chin nie powinno dziwić. W tym bałkańskim kraju od dawna swoje wpływy poszerzają zarówno Pekin, jak i Moskwa. Pojawienie się tam ich szczepionek było właściwie kwestią czasu. Zwłaszcza że Unia, sparaliżowana chaosem decyzyjnym, łamaniem zakupowej solidarności przez kolejne państwa i przerwami w dostawach, nie miała mocy przerobowych ani zasobów, by zająć się sytuacją w swoim bliskim sąsiedztwie.