AstraZeneca w połowie marca ogłosiła, że w tym półroczu dostarczy Unii tylko 100 mln dawek szczepionki (w tym 30 mln w pierwszym kwartale) zamiast zapowiadanych 300 mln (i odpowiednio 120 mln przez pierwsze trzy miesiące). Dlatego szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ogłosiła w zeszłym tygodniu wszczęcie formalnej i przewidzianej kontraktem „procedury spornej”, która może doprowadzić nawet do pozwania AstraZeneki przez belgijski sąd.
Czytaj też: Europa ma za mało dawek?
Gniewny Boris Johnson
Bruksela wskutek konfliktu z AstraZeneką już pod koniec stycznia wprowadziła przepisy pozwalające blokować taki wywóz szczepionek, który uderzałby w realizację umów zawartych przez nią z sześcioma firmami (do tej pory raz zablokowano transport 250 tys. dawek AstraZeneki do Australii). Von der Leyen ostrzegła w zeszłym tygodniu, że Unia może w drugim kwartale sięgnąć po ostrzejsze środki, by wyegzekwować zasadę eksportowej „wzajemności”. To będzie jeden z tematów szczytu w ten czwartek i piątek.
Od stycznia głównym powodem sporu między UE a AstraZeneką jest interpretacja umowy. Pascal Soriot, szef koncernu, publicznie tłumaczył, że Wielka Brytania ma absolutne pierwszeństwo dostaw z brytyjskich zakładów, a Londyn swój kontrakt z firmą też oczywiście tak odczytuje. Bruksela w odpowiedzi wskazuje na zapisy własnej umowy, wskazujące, że zakłady brytyjskie są nieodłączną częścią sieci dostaw dla UE i np. w razie awarii w którymś z tych ośrodków redukcje w dostawach powinny rozkładać się równomiernie między Brytyjczyków i wspólnotę.
Z AstraZeneką ostatnio doszło do paradoksalnego odwrócenia ról.