Królewska Marynarka Wojenna ma powody do świętowania. W bitwie o pieniądze i serca polityków pokonała armię lądową, do której należało ostatnie 20 lat misji na pustyniach Iraku i Afganistanu. Nie bez szwanku wychodzi też lotnictwo. Ale RAF zachował chociaż perspektywę wielkiego technologicznego przełomu – samolotów nowej generacji potrzebują przecież również marynarze.
Największy okręt brytyjskiej floty, nowiutki lotniskowiec „Queen Elizabeth” z samolotami F-35B na pokładzie, wyruszy w maju na Pacyfik, by nieść przesłanie: „Wielka Brytania wróciła”. Ten powrót możliwy jest rzecz jasna po brexicie. Ogłoszony w Londynie przegląd polityki bezpieczeństwa, obronnej, zagranicznej i rozwojowej, stanowi przypieczętowanie trwającego od dekady procesu polegającego na dystansowaniu się od Unii Europejskiej, a z drugiej strony realizację bardziej niezależnej polityki militarnej.
Wygląda na to, że kiedy Paryż o strategicznej autonomii głównie mówi, Londyn ją właśnie wdraża. Ale będzie to autonomia kosztowna dla NATO.
Czytaj też: Putin rozpycha się na Bałtyku
Ameryka się martwi
Przede wszystkim dlatego, że ogłoszony dokument wykonawczy potwierdza cięcia w tradycyjnym arsenale, zwłaszcza w siłach pancernych i zmechanizowanych. Brytyjska armia straci w najbliższych latach jedną czwartą niewielkiej floty czołgów. Z 227 wozów Challenger 2 w służbie pozostanie zaledwie 148 (zmodernizowanych do wersji numer 3, nad którą prace trwają). Ta liczba to, według standardów obowiązujących w większości państw NATO, mniej niż trzy bataliony (Polska „na papierze” ma 13 batalionów pancernych, w tym cztery złożone z nowoczesnych Leopard 2A5 i 2PL).