Świat

Kocham Gazę, ale już nie da się tutaj żyć

Strefa Gazy, 16 maja 2021 r. Strefa Gazy, 16 maja 2021 r. Bashar Taleb / Zuma Press / Forum
Mój najmłodszy syn widział wojnę cztery razy, a ma tylko osiem lat. Boję się o życie moich dzieci i chciałbym stąd wyjechać – mówi Mohammed Abu Zeid, mieszkaniec Strefy Gazy.

AGNIESZKA ZAGNER: Gdzie pan jest w tej chwili?
MOHAMMED ABU ZEID: W domu – z całą rodziną w mieście Gaza. Od czterech dni prawie w ogóle nie śpimy, siedzimy blisko drzwi. Boję się pójść nawet do toalety. Wczoraj było najgorzej, były bombardowania, obok naszego domu spadło 80 rakiet. Jest wiele zniszczeń na naszej ulicy, zawalonych kilka domów, zaledwie 200 m stąd został zbombardowany wieżowiec Al Shorouk. Wszystko obserwujemy z okien. Mieszkamy na czwartym piętrze siedmiopiętrowego domu, dookoła są wysokie wieżowce – strach być w domu, poza domem jeszcze gorzej. Najgorsze, że nie mamy dokąd uciec.

Co robicie, kiedy trwa bombardowanie? Gdzie możecie się schronić?
U nas nie jest tak jak w Izraelu – nie mamy ani opancerzonych pokoi, ani schronów. Pozostaje klatka schodowa, to teoretycznie najbezpieczniejsze miejsce w całym budynku. Nie ma syren, ostrzeżeń, że lecą rakiety – jakby były, pewnie nie byłoby tyle ofiar, może części osób udałoby się przeżyć. Dziś ministerstwo zdrowia podało, że w Gazie zginęło 200 ludzi, w tym 59 dzieci i 39 kobiet.

Izrael twierdzi, że za wszelką cenę próbuje unikać ofiar cywilnych. Temu służy m.in. pukanie w dach, telefony do mieszkańców budynków, które mają być zbombardowane.
Ale to nie wystarczy, o czym świadczą liczby ofiar. Na przykład moja pracownica, 30-letnia kobieta, zginęła z całą rodziną – to było ok. 40 osób mieszkających w jednym budynku. Ci ludzie nie mieli nic wspólnego z Hamasem. Nie wiem, dlaczego musieli zginąć, czy przez pomyłkę, czy celowo. To zbrodnia. Czasem Izraelczycy rzeczywiście zrzucają ostrzegawcze pociski na dach, ale najczęściej walą bez ostrzeżenia. O, słyszała pani? Właśnie leci kolejna rakieta.

Skąd pan wie, że izraelska, a nie Hamasu?
Bo widzę wybuch – czyli izraelska. Jesteśmy w centrum miasta, jaka ma lecieć, jeśli nie izraelska?

Według Izraela część rakiet Hamasu – ok. 460 z odpalonych ponad 3 tys. – spadło na terytorium Gazy, zabierając życie ludziom i czyniąc szkody.
To bzdura. Widzimy je przecież, a na nich np. napis „USA”. Rakiety Hamasu są zupełnie inne, prymitywne, małe. A na nas spadają potężne, półtoratonowe. Nie wierzę w informacje podawane przez izraelską armię. Oglądamy głównie Al Dżazirę, stamtąd dowiadujemy się, co się dzieje.

Resztę widzi pan przez okno.
Najbardziej boję się o dzieci, ich życie, ale też o psychikę. Moje najmłodsze dziecko ma osiem lat, najstarsze 13. Siedzimy zamknięci, zabroniłem podchodzić im do okien.

Co im pan mówi? Jak im tłumaczy to, co się dzieje?
Nic nie mówię, bo nie wiem, jak to wszystko wytłumaczyć. Mówię, by zatkały uszy, schowały się, próbuję udawać, że to fajerwerki, ale one dobrze wiedzą, co to. Jak ich sam pytam, co to jest, mówią: „bum, bum, bum”. Dzieci swoje wiedzą. Pytają mnie, dlaczego do nas strzelają. Nie wiem, jak odpowiedzieć. Kiedy dzieci wrócą do szkoły – a kiedyś w końcu wrócą, chociaż przez pandemię nie chodziły i teraz znowu nie mogą – jakichś ich koleżanek i kolegów zabraknie, bo zostali zabici.

A gdybym ja pana zapytała, „dlaczego do was strzelają”, to co by pan odpowiedział?
Iskrą, która to wszystko rozpaliła, była awantura o eksmisje palestyńskich rodzin Szejch Dżarra we Wschodniej Jerozolimie.

Tylko że potem Hamas wystrzelił rakiety na Izrael. Tak należało odpowiedzieć na konflikt wokół Jerozolimy?
Jestem człowiekiem pokoju i nie wierzę, że jakiekolwiek rakiety są w stanie zakończyć konflikt. Chcemy żyć spokojnie, tak jak Izraelczycy. Mamy już wszystkiego dość.

To zrozumiałe. Z perspektywy Zachodu Gaza jest enklawą kontrolowaną przez Hamas, uważany przez znaczną część świata za organizację terrorystyczną. Czy mieszkając tam na co dzień, ma pan poczucie, że rządzą terroryści?
Nie, nie mam. To, co dzieje się teraz, to po prostu odwet na polityce Izraela przeciwko Palestyńczykom we Wschodniej Jerozolimie, na Zachodnim Brzegu i w Gazie. Hamas nawet w swojej ostatniej konstytucji przyznał, że chce, aby Palestyna obejmowała Gazę, Zachodni Brzeg ze stolicą we Wschodniej Jerozolimie. Jest konwencja genewska, są porozumienia z Oslo, wystarczy tego przestrzegać.

Dla wielu ustalenia z Oslo są już martwe. Pan nadal w nie wierzy?
Tak, jeśli tylko druga strona będzie tego chciała, a Izrael tego nie chce. To oni nie chcą zakończyć konfliktu. Wierzę nawet, że jesteśmy w stanie porozumieć się co do Wzgórza Świątynnego i Ściany Płaczu. Jeszcze przecież za czasów Arafata zbudowano drogę między Gazą a Zachodnim Brzegiem, to było możliwe – tylko co z tego, że ta droga jest, skoro pozostaje zamknięta?

Skoro jesteśmy przy czasach Arafata, to czy pana zdaniem opuszczenie Gazy przez Izrael i wycofanie osadników wyszło wam na dobre? Niedługo potem Strefę objęto blokadą.
To nie było wycofanie, tylko ucieczka. Mam wobec tego mieszane odczucia, bo są pozytywy tego, że Izraelczyków już tu nie ma, możemy przynajmniej swobodnie poruszać się bez blokad po samej Strefie Gazy, z drugiej – nie da się tak żyć pod ciągłą okupacją, to musi się skończyć. Zależy mi przede wszystkim na tym, by żyć w spokoju i dobrze wychować dzieci, ale coraz mniejszą mam na to nadzieję.

Chce pan wyjechać?
Przez kilkanaście lat mieszkałem w Polsce, mam polskie obywatelstwo i coraz częściej myślę, żeby stąd wyjechać. Ale praktycznie nie mamy na to szans, granice są zamknięte. Żeby wyjechać z Gazy, muszę mieć specjalne pozwolenie od Izraelczyków. Ostatni raz udało mi się kilka lat temu, na konferencję. Kiedyś jeszcze latałem z lotniska w Gazie, ale od wielu lat nie działa, Izrael zbombardował wieżę kontrolną i zniszczył pas startowy.

Jestem rozdarty, bo kocham Gazę, jest piękna – mamy morze, plażę, mieszkają tu dobrzy ludzie, tu są groby moich bliskich, tu jest mój dom. Chcę, by moje dzieci miały normalne życie, a nie ciągle oglądały wojnę. Mój najmłodszy syn widział ją cztery razy. Córka chce studiować medycynę, druga też ma marzenia – nie umiem spełnić ich marzeń, nie mam za co. Wyjazd do Polski też jest na razie nierealny, nie byłoby mnie nawet stać na mieszkanie. Dlatego na razie musimy tu zostać, chociaż nie wiem, co teraz zrobię – mam firmę handlującą sprzętem komputerowym, ale w ostatnich bombardowaniach została całkiem zniszczona. Muszę zaczynać od początku.

Tu już właściwie nie da się żyć. Covid obnażył słabość naszej służby zdrowia, wielu ludzi było chorych, bo przy tak gęstym zaludnieniu łatwo się zakażaliśmy. Teraz czekamy na szczepionki, ale nie wiadomo, jak to z nimi będzie. Mnie dzięki koledze lekarzowi udało się zaszczepić Sputnikiem. Bezrobocie sięga 60 proc., średnia pensja to 100 dol., za co trudno utrzymać kilkuosobową rodzinę. Lekarka zarabia nieco ponad 400. Nawet po studiach – na które i tak stać nielicznych – nie ma pracy. Sam mam doktorat, jestem inżynierem, ale nie mogłem znaleźć pracy, muszę zajmować się handlem – oczywiście na tyle, na ile Izrael mi pozwoli, nigdy nie wiem, czy uda mi się po kilku miesiącach sprowadzić towar. Mój bratanek skończył matematykę i przez dwa lata nie mógł znaleźć żadnej posady, musiał prosić ojca o kieszonkowe. W końcu udało mu się wyjechać. Ale nie wszyscy mają tyle szczęścia, wielu z nas musi tu zostać, chociaż coraz bardziej nie wiem, jak żyć w takich warunkach: bez wody, bez prądu.

Prądu nie ma z powodu bombardowań? Ostatnio zniszczono stację przekaźnikową we wschodniej części miasta.
Nie, nie tylko z tego powodu, choć od wczoraj w ogóle nie ma prądu. Po prostu od dawna nie mamy dosyć energii elektrycznej, zwykle jest tylko przez kilka godzin dziennie, cztery, sześć. Zainstalowaliśmy panele słoneczne, mam mały generator prądu. Jakoś sobie radzimy.

Co będzie z tego wszystkiego?
Nie wiem, najważniejsze, żeby jak najszybciej skończyły się bombardowania. Potem można myśleć, co dalej. Tylko naprawdę nie wiem, czy tu w ogóle da się jeszcze żyć.

Imię i nazwisko na prośbę rozmówcy zostało zmienione.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną