Mogli Węgrzy urwać punkty Francuzom, Szkoci Anglikom czy Szwedzi Hiszpanom, to może Polakom też uda się taka sztuka w Sewilli? Takie pytanie można było sobie zadawać w oczekiwaniu na mecz z Hiszpanią. Odpowiedź trzeźwo myślących kibiców pewnie była tylko negatywna. A jednak iskierka nadziei – ledwo, bo ledwo – ale się tliła.
Czytaj też: Bóle futbolowe
Euro 2020. Sousa nie przestraszył się Hiszpanii
Jedni szukali optymizmu w sięganiu do zamierzchłej historii, bo do 1980 r. i goli Andrzeja Iwana, które przesądziły o jedynym zwycięstwie naszej kadry. Inni liczyli raczej na strzelecką niemoc zespołu Luisa Enrique. Wiadomo było już na pewno, że po wygranej Szwedów ze Słowakami porażka przekreśla nawet teoretyczne szanse Polaków na wyjście z grupy Euro 2020.
Polska zaczęła w składzie: Szczęsny, Bereszyński, Glik, Bednarek, Jóźwiak, Moder, Klich, Puchacz, Zieliński, Świderski, Lewandowski. To zestawienie pokazało, że Paolo Sousa nie przestraszył się rywala i wystawił dwóch napastników. W porównaniu z meczem ze Słowacją na boisko nie wybiegli Grzegorz Krychowiak (czerwona kartka), Karol Linetty i Maciej Rybus.
Niespodzianki nie było. Od początku Hiszpanie podawali sobie bez końca piłkę, ale Polacy wyglądali na nieźle zorganizowanych i przez dłuższy czas nie tracili głowy. Wszystko to jednak było za mało. Alvaro Morata myślał, że strzelił ze spalonego, a okazało się, że niestety nie. Od 26. minuty było więc już 0:1. Niewiele potem brakowało, żeby Polacy wyrównali.