Zaledwie dwa tygodnie temu w Izraelu zniesiono obowiązek zasłaniania ust i nosa w pomieszczeniach zamkniętych, a już nakładany jest z powrotem – to efekt niepokojących statystyk. Ostatniej doby odnotowano ponad 200 zakażeń, najwięcej od kwietnia, a jeszcze na początku czerwca dane oscylowały koło zera. Za 70 proc. przypadków odpowiada wariant delta, bardziej zakaźny niż poprzednie. Izraelczycy – liderzy szczepień – pytają więc, co poszło nie tak i dlaczego względną normalnością cieszyli się tak krótko.
Izrael uczy się na swoich błędach
Liczba zakażeń już w ostatnim tygodniu zaczęła przekraczać 100 – to był pierwszy sygnał dla władz, że trzeba działać błyskawicznie. Izrael nie czeka na rekordy i szybko wyciąga wnioski. Wprawdzie eksperci nie straszą jeszcze nową falą zachorowań, ale główny ekspert ds. pandemii prof. Nachman Asz przyznaje, że decyzja o ściągnięciu maseczek mogła być przedwczesna.
Ogniska zakażeń pojawiły się w szkołach w położonej niedaleko Hajfy Binjaminie i Modi’in (osiedle na Zachodnim Brzegu). Burmistrzowie przywrócili więc maseczki, nie czekając na decyzje centralnych władz, zwłaszcza że w jednej z placówek koronawirusa potwierdzono u 44 dzieci, a wskaźnik zakażonych próbek osiągnął poziom 3 proc. (dziesięć razy więcej niż w skali kraju). Odwoływane są imprezy związane z zakończeniem roku szkolnego, na kwarantannę wysłano ok. 1,1 tys. z 15 tys. mieszkańców Binjaminy. Miasto jako jedyne w kraju jest czerwoną strefą zakażeń. Modi’in z żółtej zostało pomarańczową, a miasteczko Kochaw Jair – z zielonej stało się żółtą.