W poniedziałek rano Witalij Szyszow wyszedł z domu w Kijowie, żeby pobiegać. Biegał codziennie, zwykle zajmowało mu to godzinę. Potem wracał do siebie. Ale w poniedziałek nie wrócił. Ponieważ był liderem organizacji społecznej Białoruski Dom na Ukrainie, jego telefon dzwonił bardzo często. Tyle że w poniedziałek nie odbierał. To zaniepokoiło jego znajomych, którzy natychmiast zaczęli go szukać. Policji zgłoszono zaginięcie.
Najpierw sprawdzono trasę jego codziennych biegów. Bez efektu. Znacznie później, bo dziś rano, w pobliskim parku na drzewie znaleziono ciało aktywisty. Świadkowie twierdzą, że na twarzy nosił ślady pobicia, a z telefonu wykonano kilka pustych połączeń. Ukraińska policja potwierdza informację o znalezieniu ciała. Śledztwo ma wyjaśnić detale, rozpatrywane jest morderstwo, także upozorowane samobójstwo. Nic nie wskazuje, że Witalij sam odebrał sobie życie. Ani że powiesił się przypadkowo. Na razie analizowane są zapisy monitoringu i trwają przesłuchania świadków.
Czytaj też: Trzy walizki, jeden miś. Tak się ucieka z Białorusi
Śmierć opozycjonisty. Akt zemsty?
Koledzy Szyszowa twierdzą, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy ostrzegała aktywistów kilkakrotnie przed agentami z Mińska, którzy przedostali się na Ukrainę z falą uchodźców. Podobno Szyszow też był nagabywany przez nieznanych osobników. Takich informacji udzieliła jego dziewczyna, którą także zaczepiali nieznani ludzie.
Portal Biełsatu cytuje dziennikarzy Radia Swoboda, którzy ujawnili, że organizacja Białoruski Dom na Ukrainie jest powiązana z Siarhiejem Karotkich, Białorusinem