Gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo podał się do dymisji po ogłoszeniu przez prokuratorów raportu potwierdzającego oskarżenia, że molestował seksualnie co najmniej 11 kobiet. Zapowiadał początkowo, że nie zrezygnuje, bo jest niewinny, ale zmienił zdanie, kiedy prominentni politycy Partii Demokratycznej z Joe Bidenem na czele wezwali go do ustąpienia, a stanowa legislatura zagroziła mu impeachmentem. Upadek Cuomo, do niedawna gwiazdy demokratów z prezydenckim potencjałem, wydaje się ogromnym sukcesem ruchu #MeToo. Ale niektórzy mają wątpliwości.
Czytaj też: #MeToo. Skazani z Hollywood
Cuomo nie przyznaje się do winy
Oznajmiając o swojej rezygnacji, Cuomo nie przyznał, że stawiane mu zarzuty są prawdziwe, i nie okazał skruchy. Jego oskarżycielki, przeważnie młode i atrakcyjne kobiety, twierdzą, że 61-letni gubernator obmacywał je bez ich zgody, dotykając ramion, pleców i talii, a w rozmowach czynił nieprzyzwoite aluzje, niedwuznacznie sugerując seks. Cuomo powiedział, że „w jego pojęciu” nie zrobił nic złego, a tylko „nie zdawał sobie sprawy”, że normy zachowania w damsko-męskich relacjach się zmieniły i to, co tolerowano pokolenie wcześniej, dziś już nie uchodzi płazem. Podkreślał, że za jego oskarżeniem kryją się motywy polityczne.
Cuomo ma trochę racji o tyle, że do jego dymisji mogła się przyczynić presja lewicowych demokratów w stanie, z którymi był skonfliktowany jako przedstawiciel partyjnego establishmentu gotów do współpracy z republikanami. Na molestowaniu rzecz się jednak nie kończy – okazało się, że jego administracja ukrywała prawdziwą, ogromną liczbę zgonów w domach opieki w czasie pandemii.