Pożegnanie Angeli Merkel jako szefowej rządu niemieckiego z Rosją Putina przypada w dwuznaczną – jak zresztą wiele innych – rocznicę. Z jednej strony właśnie trwają w Rosji trzydniowe obchody 800-lecia Nowogrodu. Ale nie krwawej likwidacji samodzielności republiki nowogrodzkiej przez Moskwę w 1478 r., lecz zwycięstwa Aleksandra Newskiego nad Zakonem Kawalerów Mieczowych, a potem Moskwy nad Tatarami i Polakami. Szwedzi i Francuzi są chwilowo pod ochroną putinowskiej polityki historycznej.
Z drugiej strony te trzy dni 19–21 sierpnia to rocznica załamania się w 1991 r. puczu Giennadija Janajewa, a następnie triumfu Borysa Jelcyna nad Michaiłem Gorbaczowem. Dziś Gorbaczow obwinia ówczesnych puczystów za rozpad ZSRR. A Rosjanie? Zaledwie 10 proc. uważa, że 30 lat temu wygrała w Moskwie demokracja, 40 proc. jest zdania, że to była tylko walka o władzę, 43 proc. – że tragedia, 13 proc. – że rację mieli puczyści, 10 – że Jelcyn. W sumie aż dwie trzecie Rosjan sądzi, że żadna ze stron nie miała racji. I do nich przysuwa się Władimir Putin, mówiąc, że nie mógł być „po obu stronach”.
Czytaj też: Z czym Putin wraca z Genewy?
Trudno o bardziej pokrętne relacje
Na taki zamęt rosyjskiej świadomości historycznej nakłada się pożegnalna wizyta Angeli Merkel w Rosji – dokładnie rok po próbie otrucia Aleksieja Nawalnego przez tajne służby Putina.