Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Brazylia daleko od demokracji. Czy Bolsonaro dokona zamachu stanu?

Prezydent Brazylii Jair Bolsonaro Prezydent Brazylii Jair Bolsonaro Eraldo Peres / AP / EAST NEWS
Do covidowego dramatu, który pochłonął ponad pół miliona ofiar, doszły skandale korupcyjne, protesty społeczne i konflikty władzy z sądownictwem. Oraz obawy, że Jair Bolsonaro szykuje zamach stanu.

Życie polityczne w Brazylii przyspieszyło w lipcu i sierpniu tak bardzo, że łatwo się pogubić w labiryncie kolejnych wniosków prokuratorskich, publicznych gróźb i alarmistycznych listów otwartych. Przez większość ubiegłego i tego roku największy kraj w Ameryce Łacińskiej przebijał się na czołówki serwisów głównie ze względu na pandemię. 589 tys. zgonów, 21 mln zachorowań i przerażające (choć często, niestety, upraszczające rzeczywistość) obrazki: prowizoryczne cmentarze na plażach, przepełnione szpitale, ochotnicy dostarczający butle z tlenem w głąb Amazonii.

Honorowy patronat nad tym dramatem objął Jair Bolsonaro, negacjonista uparcie forsujący tezę, że covid-19 jest zwykłą grypą, a śmierć, nawet z powodu wirusa, należy po prostu zaakceptować, bo jest częścią cyklu życia. Nie żałował swoich słów ani tysięcy zmarłych współobywateli. Ani też, jak się niedawno okazało, publicznych pieniędzy na szerzenie własnej propagandy.

Czytaj też: Szczepionki z Chin nie dają rady

Prowizja dla Bolsonaro

Już w szczycie zachorowań i zgonów pojawiały się głosy, że prezydenta za zaniechania należy usunąć z urzędu i zamknąć w więzieniu. Protestowali przeciw niemu samorządowcy z największych miast, których wyzywał od idiotów, protestowali też sami obywatele. Ultrakonserwatywnej głowie państwa wielkiej krzywdy to nie zrobiło, cieszył się relatywnie sporym poparciem – zwłaszcza w klasie średniej i wyższej, wdzięcznej mu za probiznesową politykę i zdecydowaną walkę z zorganizowaną przestępczością. Pod jego rządami Brazylia stała się krajem mniej tolerancyjnym i demokratycznym, ale na ulicach zrobiło się bezpieczniej.

Pandemia nie zabiła politycznego projektu Bolsonaro, ale zaczęły mu zagrażać prokuratorskie śledztwa i medialne doniesienia. Nawet pobieżna analiza wydarzeń w brazylijskiej polityce ostatnich dwóch miesięcy wywołuje wrażenie, jakby nad prezydentem ktoś otworzył puszkę Pandory i gwałtownie wysypywał jej zawartość.

Najpierw wyszło na jaw, że jeszcze jako deputowany do kongresu wprowadził w swoim biurze mechanizm pobierania do własnej kieszeni części wynagrodzeń swoich asystentów i doradców. Proceder był na tyle jawny, że kandydaci na współpracowników mieli być o nim informowani jeszcze przed złożeniem aplikacji. Układ był prosty: przyszły prezydent zatrudniał po znajomości w zamian za gwarancję prowizji odciętej z pensji. W sprawę Bolsonaro zaangażował ówczesną żonę Anę Cristinę Valle, ale kiedy odkrył, że go zdradza, kontrolę przekazał swoim synom Flávio i Carlosowi. A ci model ten replikowali we własnych biurach.

Pandemia, korupcja, defraudacja

Senacka komisja bada z kolei korupcję przy kupowaniu przez rząd Bolsonaro szczepionek na covid-19. Brazylia zakontraktowała 20 mln dawek od indyjskiego producenta Bharat Biotech, jak się okazało, po mocno zawyżonej cenie. W dodatku w lutym urzędnicy ministerstwa zdrowia mieli oferować płatną protekcję firmom produkującym środki ochrony osobistej w zamian za kontrakty w resorcie. Obok skandali korupcyjnych trwało, praktycznie nieprzerwanie, polityczne trzęsienie ziemi. Z rządu musiał wylecieć jeden z pupilków Bolsonaro, kontrowersyjny minister środowiska Ricardo Salles, zamieszany w nielegalny wyrąb drewna w Amazonii i próbujący zdusić w zarodku policyjne śledztwo w tej sprawie. Przy okazji prezydent wymienił prokuratora generalnego (poprzedni niewystarczająco głośno sprzeciwiał się oskarżeniom pod adresem szefa), ministra spraw zagranicznych i obrony.

Spokoju nie dawali mu dziennikarze, zwłaszcza zajmujący się praniem brudnych pieniędzy i defraudacją środków publicznych przez syna prezydenta Flávio Bolsonaro, zasiadającego w federalnym senacie. Oraz wymiar sprawiedliwości – Sąd Najwyższy wpisał go na listę 43 osób oskarżonych o rozprzestrzenianie kłamliwych informacji na temat pandemii w mediach społecznościowych. Rosła wobec prezydenta polityczna opozycja, obywatele coraz częściej wychodzili na ulice, wezwania do prokuratury mnożyły się z dnia na dzień. I choć powyższa wyliczanka sama najpewniej by wystarczyła, by osłabić większość głów państwa na świecie, to nie ona jest głównym powodem obaw o przyszłość brazylijskiej demokracji.

Brazylia przed wyborami

Jair Bolsonaro zaczyna grzebać w kwestiach ustrojowych, raz po raz zamachując się na niezależność instytucji publicznych. W sierpniu próbował przepchnąć przez parlament poprawkę do konstytucji zmieniającą ordynację wyborczą. Zamiast elektronicznego systemu głosowania wprowadzałaby obowiązek używania papierowych kart we wszystkich instancjach elekcyjnych. Kiedy Izba Deputowanych poprawkę odrzuciła, prezydent zagroził, że nie uzna wyników przyszłorocznych wyborów, w których będzie się ubiegał o reelekcję.

I wziął odwet. Wezwał do usunięcia ze stanowiska szefa Sądu Najwyższego, nazywając go przed kamerami „skurwysynem”. Wielokrotnie mówił też, że system wyborczy musi zostać zmieniony, bo obecny nie daje gwarancji transparencji – zakwestionował w ten sposób uczciwość całego procesu i legitymizację przyszłorocznego zwycięzcy (on sam nie może być pewien triumfu, na początku września źle jego pracę oceniało 61 proc. badanych).

Zagroził też, że usunie z urzędu szefa banku centralnego, bez ogródek stwierdzając, że nie podoba mu się jego autonomia. Ustąpił dopiero po komentarzach, że mógłby w ten sposób zdestabilizować gospodarkę i wywołać kryzys finansowy w kraju. Kiedy przestały go słuchać instytucje, zwrócił się do lojalnych wyborców. Zaczął ich mobilizować do wyjścia na ulice w obronie brazylijskiej demokracji. Już w dniu, w którym Kongres obradował nad projektem zmian w konstytucji, Bolsonaro urządził ogromną paradę wojskową. Jakby chciał wysłać parlamentarzystom sygnał, że siła w Brazylii jest wciąż po jego stronie. Na WhatsAppie apelował do zwolenników, by byli gotowi na „kontrzamach” przeciwko decyzjom Sądu Najwyższego.

Czytaj też: Pierwszy drwal Ameryki Łacińskiej

Brazylijski Donald Trump

Patrząc na prezydencką retorykę i gesty, trudno oprzeć się oczywistym skojarzeniom. Bolsonaro używa haseł niemal skopiowanych od swojego idola Donalda Trumpa sprzed słynnego ataku na Kapitol. Sugeruje też, że armia to jeden z jego instrumentów utrzymania się przy władzy. Bolsonaro sam w armii służył i jest znanym apologetą brazylijskiej dyktatury z lat 60. i 70. Łatwo zobaczyć w nim polityka zdolnego przeprowadzić zamach stanu.

Choć 7 września, w święto niepodległości, na ulice Brasilii wyszło 100 tys. zwolenników prezydenta, do szturmu na budynek parlamentu nie doszło. Kraj uniknął postawienia własnej demokracji w stan krytyczny, ale nie znaczy to, że nie jest ona dalej zagrożona. Bolsonaro od początku udowadnia, że do idei państwa prawa, trójpodziału władzy i niezależności sądów i mediów nie jest specjalnie przywiązany. Pytanie tylko, jak daleko jest w stanie się posunąć, by całkiem je unicestwić.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną