Indie dopiero w 2070 r. chcą emitować tyle, ile będą w stanie pochłonąć, np. w swoich lasach. Tymczasem każdy rok pompowania gazów podnoszących temperaturę atmosfery potęguje zagrożenia dla ludzkości i całej biosfery, od kondycji której nasz gatunek jest uzależniony. Postawa Indii – trzeciego po Chinach i USA największego emitenta dwutlenku węgla – może być więc rozczarowująca. Z drugiej strony równie opieszałe są Chiny, a także Rosja czy Arabia Saudyjska, które swoją neutralność węglową zapowiadają o dekadę wcześniej, raptem na 2060 r.
Indie chcą jechać na gapę
Wygląda to też trochę na jazdę na gapę, skoro m.in. Japonia, Nowa Zelandia, Stany Zjednoczone, Unia Europejska, Wielka Brytania deklaruję własny stan równowagi na połowę wieku. Swoją drogą, to też nie jest jakieś wielkie wyrzeczenie, biorąc pod uwagę potencjały gospodarek i historyczne emisje, które przełożyły się na amerykański czy europejski dobrobyt. Powinny się też przełożyć na odpowiedzialność, bo akurat dwutlenek węgla akumuluje się w atmosferze, stąd ci, którzy dotąd wyprodukowali go dużo, powinni jako pierwsi przestać to robić. W patrzeniu na postawę Indii ta historyczna perspektywa jest kluczowa, podobnie jak produkcja na jednego mieszkańca, koło siedmiokrotnie mniejsza niż w USA. Ale że Indie mają populację zbliżającą się powoli do 1,5 mld osób, to też ponoszą odpowiedzialność za ograniczenie swojej porcji spalin.
Cel ogłoszony przez Modiego wygląda na wykonalny i jest tylko nieco bardziej ambitny niż już przygotowywane plany rozwoju indyjskiego systemu energetycznego.