Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Biden ma przechlapane? Tak niskie notowania miał tylko... Trump

64 proc. badanych Amerykanów nie chce, by za trzy lata Biden ubiegał się o reelekcję. 64 proc. badanych Amerykanów nie chce, by za trzy lata Biden ubiegał się o reelekcję. Kevin Lamarque / Reuters / Forum
Czy warta bilion dolarów ustawa o infrastrukturze pozwoli demokratom i Joe Bidenowi uniknąć powszechnie przewidywanej klęski w wyborach do Kongresu za rok i do Białego Domu za trzy lata? Nie jest to wcale pewne.

Uchwalenie przez Izbę Reprezentantów Kongresu w zeszłym tygodniu ustawy o modernizacji infrastruktury transportu i telekomunikacji poprawiło humor Joe Bidena i demokratów. Nareszcie, po wielu miesiącach, udało się coś osiągnąć, a naprawa dróg, mostów, a także powiększenie zasięgu szybkich łącz internetowych przyniesie Ameryce realne korzyści. Ustawa wcześniej przeszła w Senacie i czeka tylko na formalność w postaci podpisu prezydenta. Ponieważ chodzi o wydatki z budżetu – bilion dolarów rozłożone na dziesięć lat – można ją było uchwalić zwykłą większością głosów, co wobec minimalnej tylko demokratycznej większości na Kapitolu jest dodatkowym sukcesem. Ale czy pozwoli demokratom i Bidenowi uniknąć powszechnie przewidywanej klęski w wyborach do Kongresu za rok i do Białego Domu za trzy lata?

Czytaj też: Joe Biden chce zmienić Amerykę

Biden prędko traci popularność

Według najnowszego sondażu USA Today i Suffolk University tylko 37,8 proc. Amerykanów wystawia Bidenowi dobrą ocenę, a prawie 60 proc. daje mu złą. Jak sięgnąć pamięcią, z amerykańskich prezydentów tylko Donald Trump miał podobnie marne notowania sondażowe w tym samym momencie rządów, tzn. w dziesięć miesięcy po inauguracji. 64 proc. nie chce, by za trzy lata Biden ubiegał się o reelekcję. A zaczynał z ok. 60-proc. poparciem. Spadek słupków jest miarą rozczarowania nim, jego polityką i partyjnym zapleczem.

Odbiciem tych nastrojów były zeszłotygodniowe wybory władz stanowych i lokalnych w wielu stanach. W Wirginii, gdzie Biden wygrał z Trumpem z przewagą 10 pkt. proc., gubernatorem został republikanin Glenn Youngin, a jego partyjni koledzy odebrali demokratom większość w tutejszym parlamencie. W New Jersey, liberalnym „przedmieściu” Nowego Jorku, demokratyczny gubernator Phil Murphy o włos obronił fotel. Wybory odbyły się na kilka dni przed uchwaleniem przez Kongres wspomnianej ustawy o infrastrukturze, więc demokratyczni kandydaci nie mieli się za bardzo czym pochwalić – z Kapitolu dochodziły od miesięcy tylko doniesienia o niekończących się sporach w Partii Demokratycznej i klinczu między nią a Partią Republikańską (GOP).

W kraju tymczasem rośnie inflacja, zwyżkują ceny benzyny, pandemia słabnie, ale nie wygasła, więc obowiązują niepopularne restrykcje, i nasila się przestępczość z użyciem przemocy. Prawicy zręcznie udaje się obwiniać za to Bidena. Ceny paliw zwyżkują, bo ograniczył wiercenia naftowo-gazowe; liczba morderstw rośnie, bo demokraci przedstawiają policję jako brutalnych zbirów, powodując rezygnacje wielu funkcjonariuszy ze służby, do których przyczynił się w dodatku obowiązek szczepień pod karą zwolnień. Argumenty takie to głównie demagogia, ale przeciw Bidenowi wysuwa się też poważniejsze zarzuty, jak nieprzygotowanie południowej granicy do nowej fali nielegalnej imigracji i pozostawienie w Afganistanie setek obywateli – nie mówiąc o dziesiątkach tysięcy współpracujących z nimi Agańczyków – na pastwę talibów po chaotycznym wycofaniu wojsk.

Czytaj też: Kolorowy gabinet Bidena

Biden zacina się i duka

Gospodarka powoli wychodzi na prostą, najnowsze dane o wzroście PKB i malejącym bezrobociu są optymistyczne, a pakiety pomocy dla rodzin po pandemii poprawiły materialną sytuację wielu z nich. Gdyby udało się jeszcze przepchnąć w Kongresie ustawę o nowych świadczeniach socjalnych, jak ulgi podatkowe na opiekę nad dziećmi, powszechna nauka przedszkolna czy płatne urlopy zdrowotne i macierzyńskie – w USA niegwarantowane przez rząd federalny – byłby to kolejny sukces i potencjalny większy nawet zysk polityczny niż ustawa o infrastrukturze, bo wspomniane benefity byłyby bardziej bezpośrednio odczuwalne.

Demokraci nie potrafią jak na razie propagandowo sprzedać ani już uchwalonych, ani zapowiedzianych reform. Sam Biden, chociaż często mówi o nich na spotkaniach z wyborcami albo na konferencjach prasowych, czyni to tak, że trudno nie zapaść w drzemkę po 10 minutach. Prezydent nie ma charyzmy Billa Clintona ani Baracka Obamy i wartki wywód przeplata fragmentami niespójnymi, zacina się i duka, jakby czytał z kartki coś, co jego samego nie za bardzo interesuje. Biden nigdy nie był porywającym mówcą, zawsze miał tendencję do gaf i niezdyscyplinowanego gadulstwa, a z wiekiem – ma już prawie 79 lat – cechy te się jeszcze wyostrzyły.

Czytaj też: Czy Mark Brzezinski zostanie ambasadorem USA?

Republikanie mają silniejsze karty

Najważniejsze jednak, że nawet jeśli demokraci uchwalą w końcu ustawę o pakiecie szczodrych benefitów socjalnych – jeszcze nie wiadomo zresztą, jakich, bo trwają negocjacje lewicowych autorów legislacyjnego projektu z jego przeciwnikami w samej Partii Demokratycznej – nie jest wcale pewne, czy specjalnie pomoże to im w wyborach w 2022 i 2024 r. Rzecz w tym, że w dzisiejszej polityce, gdy opinie i postawy kształtują Twitter i Facebook, a nie racjonalna dyskusja, punkty u wyborców zarabia się nie tym, co im się daje – bo zapominają o tym jako o oczywistości im należnej – tylko tym, z jakim powodzeniem uda się przestraszyć rządami przeciwników.

W tej konkurencji republikanie mają obecnie silniejsze karty. Demokraci wciąż próbują straszyć Trumpem, jak Terry McAuliffe, kandydat na gubernatora w Wirginii, ale to już przestaje działać. Wybory nie są plebiscytem na temat byłego prezydenta, tylko aktualnie urzędującego. Tymczasem GOP straszy, że deficyt budżetu i dług publiczny, rosnące wskutek proponowanych przez demokratów ogromnych wydatków, powiększą inflację. Straszy, że poluzowanie restrykcji na granicy doprowadzi do zalania kraju falą imigrantów, którzy będą rozsadnikiem przestępczości i obciążą lokalne budżety. To akurat jest albo demagogią, albo tendencyjnym naciąganiem rzeczywistości, bo np. opinie ekonomistów na temat stymulowania wzrostu zwiększaniem wydatków społecznych są rozmaite.

Czytaj też: Republikanie na pasku Trumpa

Demokraci mają przechlapane

Jeden argument republikanów jest trafny i przynosi im największe propagandowe zyski. W Partii Demokratycznej jest centrowy, pragmatyczny mainstream i lewica mieniąca się „progresywistami” (progressives), rzeczywiście coraz silniejsza i domagająca się więcej, proponująca rzeczy nieakceptowane przez większość społeczeństwa. Chociaż takie postulaty jak darmowa nauka w college′ach publicznych, a nawet płatne urlopy rodzicielskie brzmią jak oczywistość dla Europejczyka, w USA nie mają wcale masowego poparcia i traktowane są jako „rewolucyjne”. Przymiotnikiem „socjalistyczny”, choć postrzegany jest przychylniej dziś niż, powiedzmy, przed 30 laty, w Ameryce wciąż można straszyć dzieci.

Najgroźniejsze dla Bidena i demokratów są jednak propozycje ich lewicowego skrzydła dotyczące stosunków rasowych w USA. Postulaty „redukcji funduszy dla policji”, bo jest brutalna i rasistowska, wysuwane przez radykalnych liberałów z wielkich miast obu wybrzeży, łatwo skojarzyć ze wzrostem przestępczości. A w ostatnich wyborach szczególnie zagrał straszak „krytycznej teorii ras”, według której Ameryka jest krajem chronicznego, „systemowego” rasizmu, więc w ramach reedukacji białych obywateli trzeba obalać pomniki – nawet Waszyngtona i Jeffersona, bo byli właścicielami niewolników. Nonsens takich pomysłów doprowadza do rozpaczy demokratycznych strategów partii, takich jak James Carville. Jak słusznie zauważył „The Economist”, jeśli Biden nie poskromi ich „postępowych” autorów, on i jego partia mają przechlapane.

Czytaj też: O Polsce i Węgrzech w Kongresie USA. Amerykanie biją na alarm

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną