Coraz goręcej na wschodniej granicy. Czy Polska może zatrzymać Łukaszenkę?
Coraz goręcej na granicy. Czy Polska może zatrzymać Łukaszenkę?
Białoruś Łukaszenki staje się dla Polski i państw bałtyckich tym, czym dla Korei Południowej i Japonii bywa Korea Północna. Przy wszystkich różnicach – je zostawmy – podobny jest kluczowy mechanizm. Chodzi o rozpętanie kryzysu godzącego w sąsiadów po to, by walcząc o przetrwanie, zwrócić na siebie uwagę i doprowadzić do zniesienia obostrzeń wprowadzonych przy okazji poprzednich kryzysów.
Łukaszenka niczym Kim
Satrapia Kimów z Korei ten sposób działania cyzeluje od dekad. Ma maleńkie możliwości gospodarcze, ale opowieściami o wojnie atomowej mobilizuje poddanych, dowodzi swojej geopolitycznej przynależności do Chin, z kolei obietnicami rozbrojenia udawało się jej uzyskać np. pomoc żywnościową i luzowanie sankcji. A od wielkiego dzwonu osiąga znacznie więcej, udało się jej nawet wciągnąć do negocjacji prezydenta Stanów Zjednoczonych. I tak sobie Kimowie egzystują od kryzysu do kryzysu. Łukaszenka – izolowany, objęty sankcjami po sfałszowaniu wyborów, utopieniu we krwi demokratycznych protestów i porwaniu samolotu lecącego z Aten do Wilna – też by chyba tak chciał, a zamiast rakiet i głowic jądrowych wykorzystuje mieszkańców Azji i Afryki szukających lepszego życia w Europie.
Jest jeszcze jedno podobieństwo. Korea Północna jest schowana za gardą swojego arsenału broni masowego rażenia, przez co nie sposób Kimów obalić albo przynajmniej zdyscyplinować w drodze akcji zbrojnej, bo ta pociągnęłaby za sobą ogromną liczbę ofiar.