Brukselskie posiedzenie Rady NATO–Rosja, pierwsze od 2019 r., nie przyniosło wielkich nowości w eskalującym od grudnia konflikcie. Rosjanie powtórzyli żądania, by sojusz oficjalnie zaniechał dalszego rozszerzania (chodzi głównie o Ukrainę) i wycofał siły z krajów flanki wschodniej, czyli również z Polski. Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg po zakończonych obradach powiedział, że żądania Moskwy zostały odrzucone. „Wszyscy sojusznicy z NATO pryncypialnie i spójnie przedstawili stanowisko, że nie ma zgody na próbę odtworzenia stref wpływów kontrolowanych przez supermocarstwa” – relacjonował też polski wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz.
Rosja żąda i grozi. Co może NATO?
Wiceszef rosyjskiej dyplomacji Aleksander Gruszko zarzucił sojuszowi, że nie bierze pod uwagę obaw czy „interesów innych państw”. „Stany Zjednoczone i ich sojusznicy starają się zdobyć dominację we wszystkich sferach i na wszystkich możliwych teatrach działań wojskowych” – przekonywał. I przeszedł do mało zawoalowanych pogróżek. „Bardzo uczciwie, bezpośrednio, bez używania jakichś politycznie poprawnych formuł wskazaliśmy, że dalsza degradacja sytuacji może doprowadzić do nieprzewidywalnych i tragicznych konsekwencji dla europejskiego bezpieczeństwa. Rosja nie godzi się na taki scenariusz” – ostrzegł.
Stanowisko bronione dziś przez cały sojusz było zgodne z linią negocjacyjną Ameryki z poniedziałkowych rozmów dwustronnych z Rosjanami w Genewie.