Trzeba sprawdzić, czy dyplomacja nie całkiem umarła. Taki komentarz amerykańskiego sekretarza stanu Antony’ego Blinkena towarzyszył wznowieniu rozmów, które jeszcze tydzień temu wydawały się prowadzić donikąd. W piątek Rosja i Stany Zjednoczone odbyły sesję kolejnych negocjacji mających na celu deeskalację wiszącego w powietrzu konfliktu na Ukrainie. Wkrótce być może znów odbędzie się spotkanie delegacji Rosji i NATO, bo do kontynuacji dialogu na tym poziomie wezwał sekretarz generalny sojuszu Jens Stoltenberg.
Rosja pod czujną obserwacją
Nie jest całkiem jasne, kto „mrugnął pierwszy” i zaproponował wznowienie negocjacji po ich niepowodzeniu w zeszłym tygodniu, ale ważne, że rozmowy trwają, a dopóki trwają, ryzyko rosyjskiej agresji wydaje się mniejsze. Ale tylko wydaje się, bo jednocześnie trwa koncentracja wojsk przy granicy Ukrainy, a w tej chwili jednostki ściągane są na Białoruś, skąd mogą łatwiej i szybciej zaatakować Kijów niż zza wschodnich granic Ukrainy, nawet z Dalekiego Wschodu i Syberii.
Kupowany przez dyplomatów czas daje więc Rosjanom znaczące korzyści, ale Zachód też skwapliwie wykorzystuje go na gromadzenie informacji wywiadowczych ze środków rozpoznania powietrznego i satelitarnego. Nad terytorium Ukrainy wykonywana jest codziennie rekordowa liczba lotów zwiadowczych; samoloty i bezzałogowce dysponują czujnikami, którym nie jest w stanie umknąć żadna rosyjska kolumna, a nawet pojedynczy pojazd.