Mapki i kryptonimy są łudząco podobne do użytych niecałe pół roku temu. Znowu wrogie zachodnie siły: Neris, Pomorii i Kłopii oraz „kontrolowane przez nie organizacje terrorystyczne” czyhają na bezpieczeństwo i spokojne życie mieszkańców Republiki Polesia i jej starszej siostry Federacji Północnej. W dodatku teraz sprzymierzyły się z Republiką Dnieprowia, położoną na południe od Polesia i też mającą wrogie zamiary. Tak samo jak na mapach przed ćwiczeniami Zapad widać, jak z terytorium Pomorii, Kłopii i Neris kierowany jest na Polesie atak, któremu w nowym scenariuszu towarzyszy uderzenie z Dnieprowii.
„Zachodni zażądali od Republiki Polesia zaprzestania łamania praw człowieka, uwolnienia więźniów politycznych i przekazania władzy realnym przywódcom” – mówił szef sztabu generalnego Wiktar Hulewicz, najważniejszy białoruski wojskowy. „Po odmowie Zachodni z terytorium Dnieprowii rozpoczęli agresję przeciw Państwu Związkowemu”. Część Polesia znalazła się w kleszczach, na szczęście potężny sojusznik spieszy z pomocą.
Podkast: W co z nami grają Rosjanie? Będzie wojna?
Zapad do kwadratu
Zaprezentowana w Mińsku mapa nie jest całkiem realistyczna. Granice fikcyjnych państewek nie pokrywają się z rzeczywistymi. Ale polsko-białoruską, z charakterystycznym wcięciem między Białowieżą a Terespolem, odwzorowano wystarczająco wiernie, by nie mogło być wątpliwości, iż Pomoria to naprawdę Polska. Dokładnie widać też, że Neris to Litwa, której granica z Białorusią wije się tak jak ta prawdziwa, a za Solecznikami tworzy swoisty półwysep. Zaraz za nim z kierunku Wilna wychodzić ma na Oszmianę i Mińsk wymyślony atak Zachodnich.
Dolna część mapy jest bardziej zagadkowa. Kłopia to południowo-wschodnia Polska, z tym że rozciąga się daleko na Ukrainę, aż do obwodu rówieńskiego. Kłopia atakuje Polesie w miejscu, gdzie na prawdziwej mapie jest Brześć. Dalej na wschód uderza Dnieprowia, akurat tam, gdzie granica prawdziwej Białorusi najbardziej zbliża się do Kijowa. Końcówki strzałek poprowadzonych z państw Zachodu skupiają się w okolicach Mińska, kilka prowadzi dalej na wschód. Byt Białorusi-Polesia jest zagrożony.
Ta fikcja byłaby może zabawna, bo wygląda na to, że stała się oficjalną wykładnią sytuacji bezpieczeństwa Białorusi. Wskazuje na to fakt, że jest powtarzana niecałe pół roku po jej pierwszym zaprezentowaniu zdumionym sąsiadom i światu. Ale zwidy łukaszenkowskich generałów wyglądają jeszcze poważniej, gdy uświadomimy sobie, że na ów fikcyjny atak czeka na terytorium Białorusi jak najbardziej realne, największe w dziejach tego kraju zgrupowanie uderzeniowe armii rosyjskiej. Według analityków śledzących ruchy wojsk jest to ugrupowanie trzy do siedmiu razy większe niż użyte w ćwiczeniach Zapad, które – jak pamiętamy – były ogromną demonstracją siły. Ćwiczenia Związkowa Stanowczość będą jeszcze większe, to może być Zapad do kwadratu.
Czytaj też: Gdzie i jak może uderzyć Moskwa?
Rosja ściąga wojska spod Korei i Uralu
Na terytorium Białorusi sformowano cztery armijne grupy zadaniowe, w większości ściągnięte ze wschodniego okręgu wojskowego Rosji, czyli z Syberii i Dalekiego Wschodu. W tej chwili mowa o 15–20 batalionowych grupach taktycznych, czyli ok. 20 tys. żołnierzy, ale przerzut wojsk trwa. Niektóre jednostki musiały przemieścić się aż spod granicy z Koreą Północną, inne miały znacznie bliżej, bo jechały zaledwie z Uralu. W znanej nam europejskiej skali to odległości, których nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić – na Ural jest dalej niż do Portugalii.
Rosja skierowała na Białoruś około połowy potencjału ze wschodu – ocenia Konrad Muzyka, od miesięcy analizujący koncentrację rosyjskich wojsk wokół Ukrainy. Jego zdaniem na Białorusi jest już jedna czwarta do jednej trzeciej ogółu sił, jakie Putin może wykorzystać do ataku na Ukrainę. Gromadzą się w dwóch dużych ugrupowaniach po wschodniej i zachodniej stronie tego kluczowego miejsca, gdzie terytorium Białorusi wcina się na 100 km w głąb Ukrainy. W realiach fikcyjnej mapki opisującej scenariusz ćwiczeń jedno ugrupowanie ma odpierać atak Kłopii, czyli Polski, drugie Dnieprowii, czyli Ukrainy. Scenariusz ten zakłada w pewnym momencie odwrócenie ról i przejście do kontrataku.
Podobnie jak w przypadku Zapadu-21 rosyjskie siły na Białorusi będą ćwiczyć odparcie zachodnich prowokacji na poligonach w całym kraju. O ile jednak kilka miesięcy temu główne symulowane starcia z udziałem sił pancernych i artylerii odbywały się na poligonach rosyjskich, o tyle tym razem całość manewrów odbędzie się na Białorusi. Scenariusz stwarza okazję do sformowania związków taktycznych mających na celu wyprowadzanie uderzeń w różnych kierunkach – zgodnie z założonymi kierunkami ataku z zachodu, południa i północy, wystarczy odwrócić kierunek narysowanych strzałek. Ponownie więc będziemy mieli do czynienia z przygotowywaniem natarcia na Wilno, Białystok, centralną Polskę z Warszawą, a nowym kierunkiem będzie Kijów. Wszystko to z udziałem znacznie większych sił niż te, które państwo związkowe Rosji i Białorusi zgromadziło na Zapad.
Czytaj też: Polska na pierwszej linii starcia. Czy jesteśmy bezpieczni?
Manewry 140 km od Warszawy
Tradycyjnie na Białoruś skierowano rosyjskie oddziały aeromobilne z wojsk powietrznodesantowych. Nazywanie ich lekkimi, mimo że poruszają się samolotami, jest nieporozumieniem – mają do dyspozycji gąsienicowe wozy bojowe uzbrojone w armatę kalibru 100 mm. Te „lekkie czołgi” mogą być zrzucane z samolotów niemal jednocześnie ze spadochroniarzami i zapewniają im możliwość błyskawicznego manewru już na lądzie.
To jednak forpoczta wyprzedzająca właściwe uderzenie. Dlatego na Białorusi pojawiły się bataliony pancerne, zmechanizowane i zmotoryzowane, artyleria lufowa i rakietowa, zestawy obrony przeciwlotniczej, a nawet pontonowe mosty do pokonywania rzek. Na rampach rozładowczych widać platformy z samochodami opancerzonymi Tigr, bojowymi wozami piechoty BMP-3, transporterami opancerzonymi MT-LB, czołgami T-80 i moździerzami samobieżnymi Nona-S. W bazie lotniczej Baranowicze wylądowało 12 najnowszych myśliwców wielozadaniowych Su-35. Białorusini, jak w przypadku Zapadu, witają Rosjan chlebem i solą, koniecznie robiąc przy tym propagandowe zdjęcia.
Zgromadzenie na Białorusi tak wielkich sił ofensywnych Rosji – mimo że najpewniej ma na celu zaszachować lub zaatakować Ukrainę – stanowi potencjalne, ale bardzo bliskie zagrożenie dla Polski. Terytorium Białorusi otwiera przynajmniej dwie dogodne trasy ataku na lądzie – północną z Grodna przez Białystok i mniej więcej wzdłuż drogi nr 8 na północny wschód od Warszawy oraz południową z Brześcia przez Białą Podlaską, Siedlce i Mińsk Mazowiecki (wzdłuż drogi nr 2). Ta druga to jednocześnie najkrótszy szlak od wschodnich granic do polskiej stolicy, raptem 140 km. Na szczęście na tym kierunku Polska od kilku lat odbudowuje struktury obronne w ramach 18. dywizji zmechanizowanej. Pierwsza trasa jest dłuższa, za to wiedzie pomiędzy obszarami stałej dyslokacji jednostek 18. i 16. dywizji zmechanizowanej (co nie znaczy, że w sytuacji zagrożenia wojska tam nie będzie).
Po prostu mamy się bać
Punkty wypadowe rosyjskiej armii powstające na naszych oczach w okolicach Grodna i Brześcia w każdej chwili mogą zmienić się w źródła zagrożenia. Każe to bardzo poważnie myśleć o zabezpieczeniu kluczowego dla Polski trójkąta Białystok–Warszawa–Lublin. Bug na granicznym białoruskim odcinku nie jest na tyle szeroki, by był poważną przeszkodą dla nacierających wojsk, a plany pokazane na mapach sugerują, że Rosjanie i Białorusini myślą o forsowaniu rzeki gdzieś między Terespolem a Włodawą.
Ewentualne zajęcie w ofensywie przygranicznego skrawka zachodniej Ukrainy jeszcze bardziej skomplikowałoby sytuację, otwierając trzeci kierunek natarcia na Warszawę wzdłuż szosy lubelskiej. Wojskowa geometria pozwala więc wykreślić na mapie trójkąt zagrożenia o podstawie liczącej ponad 300 km i niemal równych ramionach sięgających polskiej stolicy. Spekulacje, jak szybko rosyjskie wojska mogłyby wejść w ten trójkąt i zagrozić Warszawie, były już tematem publicznych wypowiedzi byłych wojskowych, nawet generałów – najczęściej wspominali o kilku dniach. Taki atak oczywiście wiązałby się z uruchomieniem mechanizmów odpowiedzi w NATO i narażał Rosję na odwet.
Rosjanie będą więc Polskę szachować i taki jest zapewne jeden z celów zbliżających się ćwiczeń. Większe niż w czasie Zapadu nagromadzenie ludzi i sprzętu ma jeszcze bardziej uwiarygodnić ich plany, a wybór kierunku zależeć będzie od decyzji politycznej. Atak na północ i zachód to atak na NATO – teoretycznie wykonalny, ale najpewniej niepreferowany, przynajmniej nie w aktualnych okolicznościach. Atak na południe – na Ukrainę – jest nie tylko wykonalny, ale dość prawdopodobny. Atak na naszą świadomość jest jednak najważniejszy – Białorusi wspieranej przez Rosję mamy się po prostu bać. I niestety jest czego.
Kowal: Jak Putin przejął Białoruś