19 stycznia 11 posłów Komunistycznej Partii Rosji, sankcjonowanej pseudoopozycji wobec putinowskiej Jednej Rosji, zaproponowało rezolucję wzywającą prezydenta do uznania niepodległości Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej. Dzień później projekt trafił do prac w komisji ds. Wspólnoty Niepodległych Państw, integracji euroazjatyckiej i relacji z współobywatelami. Przewodniczący Dumy Wiaczesław Wołodin, blisko związany z Putinem, powiedział, że warto rozmawiać, choć rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow wstrzymał się z oceną do czasu głosowania w parlamencie.
Komuniści wysuwają argumenty zgodne z retoryką Kremla: uznanie będzie chroniło mieszkańców, którzy chcą mówić i pisać po rosyjsku, których prawa i wolności są naruszane przez gloryfikujące nazistów władze ukraińskie i którzy w referendach w 2014 r. opowiedzieli się za niepodległością.
Argumenty mogą być absurdalne, zwłaszcza ten o rzekomo uczciwych referendach, ale nie mają tak naprawdę większego znaczenia. Rezolucja to kalka z 2008 r., gdy Rosja uznała niepodległość Abchazji i Osetii Południowej, próbujących oderwać się od Gruzji. Dosłownie, bo projekt kopiuje niektóre zdania, ale również pod względem logiki politycznej. Podobnie jak prawie 14 lat temu ewentualne uznanie prorosyjskich (a raczej po prostu wykonujących wolę Rosji) separatystów – formalnie nawet przez Kreml uznawanych za część Ukrainy – bardzo zmniejszyłoby szansę na rozwiązanie konfliktu.