Od 10 lutego w Hongkongu publicznie spotykać mogą się tylko dwie osoby. Prywatnie – mieszkańcy dwóch gospodarstw. Do tego zamknięte są niemal wszystkie placówki usługowe i szkoły. Dla zaszczepionych obowiązkowe są testy co trzy dni, dla niezaszczepionych codziennie. Za niewykonanie badań – mandat równowartości 5 tys. zł. Każdy wykryty chory, nawet bezobjawowy, trafia do szpitala. Granice oczywiście pozostają zamknięte, a rejestrowanie każdej wizyty w sklepie czy punkcie gastronomicznym w rządowej aplikacji to wymóg. To reakcja na gwałtowny przyrost przypadków koronawirusa związany z łatwo rozprzestrzeniającym się wariantem omikron.
Hongkong. Przez covid zabrakło warzyw
Hongkong od początku pandemii funkcjonuje w myśl strategii „zero covid”, podobnie jak Chiny kontynentalne. Ale ostatnie działania rządu Carrie Lam są coraz bardziej na oślep, bo przypadków przybywa, a mieszkańcy mają coraz bardziej dość rygorystycznych zasad, które zdają się nie służyć niczemu poza kontrolą społeczną. Na frustrację i wysokie kary za czasem nieświadome łamanie przepisów nakładają się rosnące skutki gospodarcze.
Nie chodzi już tylko o upadek Hongkongu jako światowego hubu lotniczego, ewakuację sektora finansowego oraz zapaść w turystyce, ale znacznie bardziej przyziemne efekty. Obowiązkowa kwarantanna dla kierowców ciężarówek z kontynentu i równoczesna panika przed nowym lockdownem spowodowały, że zabrakło tu niektórych warzyw.
Panika ma uzasadnienie, bo władze tak naprawdę dopiero teraz mierzą się z niekontrolowanym rozprzestrzenianiem się wirusa.