Siły zbrojne Rosji najechały na Ukrainę z kilku stron. Wojska nacierające ze wschodu, czyli „na zapad” (zachód), miały wymalowany symbol „Z” na wyposażeniu, zmierzające z Krymu – „Z” wpisane w kwadrat. Idące z Białorusi oznaczono literą „O”, oddziały czeczeńskie – „X”, specjalne – „A”, piechotę morską – „V”.
„Z” jak wojna, nie „operacja specjalna”
Od razu pojawiły się liczne spekulacje – np. że „Z” znaczy „zakancziwajem” (kończymy) lub „Zełenski”, a „V” to Władimir (Putin). W ostatnią niedzielę wątpliwości rozwiał minister obrony Siergiej Szojgu, wyjaśniając, że „Z” oznacza poparcie dla operacji w Ukrainie, tj. „za pabiedu!” (za zwycięstwo). Resort na swojej stronie wyjaśnia, że „V” to z kolei skrót od „w prawdzie siła”.
Szojgu szybko zrozumiał, że jego armia utknęła, nie osiągała założonych celów, a co gorsza, ukraińscy obrońcy zadają jej duże straty. Potrzebuje więc moralnego wsparcia. Z pomocą przyszła telewizja Russia Today, informując o sprzedaży koszulek i czapeczek z wojenną symboliką. „Z” miało być wyrazem obywatelskiego poparcia i konsolidacji wokół „słusznej sprawy”.
– To akcja propagandowa, której celem jest legitymizacja już nie „operacji specjalnej”, lecz wojny – mówi „Polityce” Igor Gretski, do niedawna profesor uniwersytetu w Sankt Petersburgu, dziś badacz Międzynarodowego Centrum ds.